„To moja wieś. Moi ludzie, pomyślał. Tylko ja stoję na ich straży”.
„Kroniki Jakuba Wędrowycza” wykreowały bohatera, jakiego w polskiej literaturze jeszcze nie było. Ma Gotham swojego Batmana, a gmina Wojsławice (powiat chełmski, województwo lubelskie) ma swojego egzorcystę.
„Czarownik Iwanow” to druga porcja niedorzecznych i prześmiewczych przygód wiejskiego superbohatera w gumofilcach. W najdłuższym, tytułowym opowiadaniu nasz podstarzały egzorcysta zmierzy się z duchem czarownika, któremu nie daje rady sam Watykan. Mamy tu do czynienia z czymś na kształt kultowego „Manitou” Mastertona, tyle że w swojskim, przaśnym wydaniu:
„Wobec tego przedstawię ci całą sprawę. W Polsce znajduje się miasto Chełm. Na wschodzie Polski, jeśli mam być konkretny. Miasto to istniało od wielu stuleci, gdy przybył tam książę Daniel, późniejszy władca halicko-włodzimierski. Zburzył pogańską świątynię, zniszczył posąg miejscowego bożka. Był to jeden z ostatnich w tej części Europy bastionów pogaństwa. Połowa dwunastego wieku. W każdym razie konający na skutek poćwiartowania kapłan rzucił klątwę i zapowiedział, że co sto lat będzie wracał, aby się mścić”.
Jakub jest co prawda zajęty ganianiem z osikowymi kołkami po cmentarzach i szkoleniem „asystentki” z miasta, ale przecież nie ścierpi intruza na własnej ziemi. Rozpoczyna się więc cała seria pojedynków, ponieważ czarownika bardzo trudno jest definitywnie zaciukać. Iwanow ucieka się do magicznych sztuczek i przekupstwa, ale Jakub, który zarobione pieniądze upycha w słoiki i zakopuje w ziemi, nie potrzebuje do szczęścia ani bogactwa, ani władzy, ani ponętnych kobiet.
W opowiadaniu „Mięcho” Wędrowycz prezentuje się w roli dziadka. Wizyta u syna, który mieszka w stolicy, wymaga zmiany wizerunku: marynarka, krawacik, włosy przylizane skórką od boczku – oto Wędrowycz w wersji oficjalnej. Nawyki, głęboko zakorzenione, pozostają jednak te same: poproszony o kupienie w sklepie mięsa na rodzinny obiad, dziadek, uzbrojony w procę i niezawodną linkę hamulcową, wyrusza zmniejszyć miejską populację gołębi.
„Czarownik Iwanow” nie jest równie dobry jak część pierwsza, niestety. Warto jednak dać szansę Jakubowi, a to z dwóch powodów. Po pierwsze: są w dalszych tomach opowiadań perełki, które bawią do łez. Po drugie: polska literatura cierpi na nieurodzaj superbohaterów, a Jakub nie tylko jest super, ale też jest swój. Co widać, słychać i czuć.
12 grudnia 2022 o 00:48
Podzielam Twoje zdanie, mianowicie Czarownik Iwanow jet słabszy od swojego poprzednika. Mało tego, uważam, że jest najsłabszy z całego miotu.