Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta (a przy okazji ocalić świat).
„Kogo to obchodzi że pod moimi oknami
bank buduje wieżowiec?”
Julia Hartwig „Komunikat”
Charles Montgomery, pisarz, dziennikarz i aktywista miejski, w zajmujący i przystępny sposób opowiada o tym, jak wygląd i funkcjonowanie miast, stanowiących przecież największe skupiska ludności, wpływa na nasze zdrowie psychiczne oraz samopoczucie – i dlaczego wpływa aż tak źle. Również w Polsce.
We wstępie napisanym przez Filipa Springera, autora fenomenalnej książki „Miasto Archipelag”, możemy przeczytać, że w naszym kraju „dominuje myślenie o przestrzeni miasta jako o surowcu, który trzeba eksploatować, a nie zasobie, który należy chronić”. Stąd kuriozalne decyzje urzędników, by wbrew woli mieszkańców wycinać parki (Rybnik), robiąc miejsce dla kolejnych supermarketów i betonowych pustyń. Tymczasem „Zieleń, światło słoneczne i świeże powietrze to coś, co się nam po prostu należy”. Czas podjąć walkę o naprawę naszej przestrzeni publicznej, a Charles Montgomery podpowiada, w jaki sposób należy to zrobić. Zgadzam się ze Springerem, że lektura „Miasta szczęśliwego” powinna być ustawowym obowiązkiem „każdego polskiego urzędnika mającego jakikolwiek wpływ na kształt miasta”.
„Co zatem mówią o nas nasze chaotyczne miasta? Co mówią setki osiedli grodzonych jak Polska długa i szeroka? Jak o nas świadczy fakt, że podstawą niemal wszelkiej działalności architektonicznej w tym kraju jest ordynarny, zawłaszczający przestrzeń wrzask? Wreszcie – czego dowiadujemy się z zamachu na przyrodę podobnego do tego, jaki wydarzył się w Rybniku? Możemy się tu przejrzeć jak w lustrze, jednak obraz, który zobaczymy, nie będzie przyjemny”.
Filip Springer
Charles Montgomery przekonuje, że w urbanistyce drzemie potężna moc, która jest w stanie decydować o naszym szczęściu. Trzeba jednakże na nowo postawić sobie pytanie: czym dla nas jest szczęście? Istnieje bowiem ogromna przepaść między bogactwem materialnym a emocjonalnym: to najbardziej dynamicznie rozwijające się gospodarki dwudziestego wieku stworzyły najnieszczęśliwsze spośród wszystkich miast – pozbawione zieleni i chodników, pocięte setkami dróg i zdominowane przez prywatne samochody aglomeracje, w których nie ma miejsca ani dla pieszych, ani dla życia społecznego. Jak egzystować w takim mieście? Jak żyć z codziennym widokiem wieżowca, który zasłania niebo? Na fatalny dla naszego samopoczucia prymat ekonomii w planowaniu miast wskazuje również Alain de Botton w swojej „Architekturze szczęścia”:
„Porażka architektów niepotrafiących stworzyć przyjemnego otoczenia jest odzwierciedleniem naszej niezdolności do znalezienia szczęścia w innych obszarach życia. Zła architektura jest w tym samym stopniu porażką projektancką co psychologiczną. Jest przybierającym materialną postać przejawem tej samej skłonności, która sprawia, że poślubiamy niewłaściwych ludzi, podejmujemy nieodpowiednie prace i wyjeżdżamy na wakacje w miejsca, które nam się nie podobają – skłonności wynikającej z braku zrozumienia, kim jesteśmy i co nas satysfakcjonuje”.
Kim w takim razie jesteśmy i co nas naprawdę satysfakcjonuje? Co sprawia, że czujemy się szczęśliwi? Zdaniem Montgomery`ego najważniejszym spośród psychologicznych efektów mieszkania w mieście jest to, w jaki sposób wpływa ono na nasze relacje z innymi ludźmi, dzięki którym czujemy się spełnieni i możemy odnajdywać w sobie wszystko to, co w nas najlepsze. Tymczasem w mieście budowanym z myślą o samochodach trudno mówić o jakichkolwiek międzyludzkich relacjach. Przestrzeń do wspólnego życia nieustannie się kurczy: świat za drzwiami domu nie oferuje miejsc, do których można się udać na piechotę, spotykając po drodze sąsiadów, znajomych; z miast znikają chodniki; centra handlowe wypierają handlowe ulice, pełne barwnych sklepików i punktów usługowych. Wszystko to wymusza na mieszkańcach życie osobno. W konsekwencji, co zauważa Rebecca Solnit w kapitalnej książce „Zew włóczęgi”, ludzie porzucili przestrzenie, które dawniej przemierzali codziennie – drogę z domu do pracy, sklepy, przyjaciół. Życie w narzuconej izolacji skutkuje zwiększeniem nieufności wobec innych, a to z kolei pogłębia wycofanie.
„Ani na chwilę jednak nie powinniśmy zapominać o jednym: mimo że kosmopolityczny charakter współczesnego miasta sprawia, iż jednostce łatwiej niż kiedykolwiek odseparować się od sąsiadów i obcych, największą satysfakcję daje człowiekowi wspólna praca i zabawa w zgodzie z innymi ludźmi. Bez względu na to, jak bardzo cenimy sobie prywatność i odosobnienie, najtrwalszym fundamentem szczęścia są silne i pozytywne relacje międzyludzkie”.
Wiele współczesnych badań podkreśla dobroczynny wpływ natury na zdrowie i samopoczucie człowieka. Już samo przebywanie na łonie natury, oglądanie i dotykanie jej sprawia, że ludzie czują się dobrze: pacjenci szpitali, mający widok na zieleń, potrzebują mniej środków przeciwbólowych; w okolicach pozbawionych zieleni notuje się o połowę więcej przestępstw z użyciem przemocy. Jesteśmy zaprogramowani w taki sposób, że widok przyrody uspokaja nas i pokrzepia: „przyroda nie tylko jest dla nas dobra, lecz także wydobywa z nas samych to, co najlepsze”. Natura musi stanowić nieodłączny element naszego otoczenia i dlatego – jeśli chcemy naprawdę poprawić jakość naszego życia – musimy zmienić współczesne, zalane betonem miasta w przyjazne dla ludzi i planety miasta szczęśliwe. I musimy to zrobić już teraz, gdyż stoimy w obliczu podwójnego kryzysu w postaci zmian klimatycznych i niedoboru surowców, a jego skutki będą szczególnie mocno odczuwalne właśnie w miastach:
„Każda rozsądna i bezstronna analiza potwierdza, że współczesne miasto i obecny styl życia jego mieszkańców stanowią bezpośrednie zagrożenie dla dobrobytu planety, a być może także dla przyszłości naszego gatunku. Z kolei każda racjonalna ocena naszej pomyślności powinna uwzględniać również niebezpieczeństwa stojące przed naszymi dziećmi i potomkami. Logiczną reakcją na wspomniany podwójny kryzys byłaby zmiana naszych indywidualnych i zbiorowych zachowań celem zapobieżenia nieszczęściu. Wymaga to od nas zużywania mniejszej ilości energii i surowców. Oznacza również przemieszczanie się w sposób bardziej wydajny i pokonywanie krótszych dystansów. Oznacza życie bliżej siebie i dzielenie ze sobą przestrzeni, budynków i pojazdów. Oznacza wreszcie zbieranie doświadczeń i przeżyć, a nie przedmiotów”.
Dodaj komentarz