Podobno najbardziej romantyczna książka Kinga: o pustce po utracie ukochanej osoby – i o duchach.
„Pewnego bardzo gorącego dnia w sierpniu 1994 roku żona powiedziała mi, że jedzie do Derry Rite Aid wykupić przedłużoną receptę na inhalator do oczyszczania zatok – takie rzeczy dziś chyba po prostu się kupuje. Napisałem już to, co zamierzałem napisać tamtego dnia, więc powiedziałem, że go dla niej odbiorę. Podziękowała, bo i tak chciała jeszcze kupić rybę w sąsiednim supermarkecie; dwie muchy jednym pacnięciem, takie tam. Zdmuchnęła z dłoni całusa, wyszła, a następnym razem zobaczyłem ją w telewizji. Tu, w Derry, tak się identyfikuje zwłoki”.
Niech was nie zwiedzie mocny pierwszy akapit książki. Zaraz potem będziecie musieli uzbroić się w anielską cierpliwość – i to na dłuższy czas. Powiedzieć, że King nieśpiesznie buduje klimat powieści, to nic nie powiedzieć: bohater staje na ganku, szuka kluczy, wyjmuje klucze, ogląda klucze, wygłasza jakąś uwagę na temat kluczy, po czym wreszcie wybiera ten właściwy i… otwiera drzwi. Rety skarpety…
Michael Noonan dorobił się na pisaniu książek. Nigdy nie został Clancym, Ludlumem czy Grishamem. Był raczej „V.C.Andrews z fiutem”, ale zarobił dość jak na standardy Derry w Maine: kiedy inni w jego wieku świętowali przyznanie kredytu, on miał już na własność jeden dom w Derry i drugi położony nad jeziorem w Dark Score Lake – prywatne ustronie w zachodnim Maine (według blurba: wschodnim), którego nazwa, Śmiech Sary, przypominała tytuł prastarej ballady. To właśnie dom nad jeziorem stanie się miejscem niepokojących wydarzeń, które rozegrają się cztery lata po śmierci żony Michaela, Johanny.
Będą nocne koszmary, skoki temperatury (typowe dla wizyty ducha), poruszające się magnesiki na lodówce, fruwające przedmioty, ewidentnie nawiedzony dom i ewidentnie wrogo nastawieni tubylcy – zwłaszcza od momentu, gdy Noonan zacznie mieszać im szyki, stając po stronie samotnej młodej matki, walczącej z wpływowym teściem o prawo do opieki nad córką. Będą charakterystyczne dla Kinga, doskonałe charakterystyki postaci, sugestywne opisy upalnych, letnich dni oraz sceny grozy, od których włos jeży się na głowie.
„Podniosłem rękę do wyłącznika światła na wewnętrznej ścianie przy drzwiach i nagle gdzieś w pogrążonym w ciemności domu rozległ się płacz dziecka. Zastygłem w pół ruchu, ciało w jednej chwili pokryła mi gęsia skórka. Nie wpadłem w panikę, nie całkiem, ale wszystkie racjonalne myśli nagle uciekły mi z głowy. Słyszałem płacz, dziecięcy płacz, ale nie miałem pojęcia, skąd dobiega.
Płacz zaczął zamierać. Nie cichnąć, lecz właśnie zamierać, jakby ktoś chwycił dzieciaka i wynosił go właśnie jakimś długim korytarzem… tylko że w Śmiechu Sary nie było takiego korytarza”.
Co charakterystyczne dla postnowoczesnego horroru, groza w powieści Kinga nie jest ukazana na tle niesamowitej, gotyckiej scenerii – i pewnie dlatego straszy nas jak diabli. Niepokojące wydarzenia rozgrywają się w pięknej, letniskowej miejscowości, położonej nad urokliwym jeziorem. Ludzie są tu z pozoru nieskomplikowani: to prości i serdeczni prowincjusze, a niektórych z nich Noonan uważa wręcz za swoich przyjaciół. Przeżywa prawdziwy szok, gdy zaczynają odsłaniać swoje prawdziwe oblicze. Nic nie jest tak przerażające jak świadomość, że zło może wkroczyć do naszego bezpiecznego, poukładanego świata. Gdzie mamy czuć się bezpiecznie, jeśli nie we własnym domu? Komu możemy zaufać, jeśli nie ludziom, których znamy od lat? Nigdzie i nikomu – oto odpowiedzi Kinga. Największymi potworami są bowiem właśnie ludzie – zdegenerowani, niepoczytalni, źli, skutecznie ukrywający przed nami swoje mroczne sekrety i podający się za naszych dobrych znajomych lub nawet przyjaciół. Rasizm, morderstwo czy gwałt nie potrzebują gotyckiej scenerii. Są nieodłączną częścią prowincjonalnego życia, tak jak villageburgery Buddy`ego Jellisona i niedzielne śpiewy w kościele. I co ty na to, Mike?
„Worek kości” zdobył nagrodę Brama Stokera i Fantasy Award. W 2011 roku powstała telewizyjna adaptacja powieści: dwuodcinkowy miniserial wyreżyserowany przez Micka Garrisa. Rolę Nooana zagrał w nim Pierce Brosnan. Stephen King ma wyjątkowego pecha do adaptacji, co Mick Garris potwierdził w całej rozciągłości. Serial możecie sobie darować, ale książkę przeczytajcie koniecznie.
Dodaj komentarz