„Ludzie nie mogą ode mnie wymagać, żebym przez cały czas się za nimi uganiał.”

Czasem nawet Śmierć potrzebuje wakacji. Co jednak zrobić, gdy etat całodobowy, a małym druczkiem dopisano w nim dyspozycyjność „teraz i zawsze, i na wieki wieków”? Najlepiej nająć terminatora. Nie, nie Schwarzeneggera, co wy znowu… .

Witamy w Ramtopach – po raz kolejny. Ta okolica najwyraźniej obfituje w nietuzinkowych ludzi. Coś siedzi w tej ziemi, coś, co zabarwia trawy na oktarynowo i umożliwia hodowlę roślin, dających odmiany zeszłoroczne. Z takich zeszłorocznych winogron pędzi winko rodzina naszego bohatera, Morta, chłopca pełnego dobrych chęci – i niczego poza tym. Mortimer nie nadaje się do żadnej pracy. Babka nauczyła go kiedyś czytać. Ojciec sądzi, że to przegrzało mu rozum. W normalnym świecie Mort siedziałby na garnuszku u rodziców do czterdziestki, ale w Świecie Dysku los daje mu szansę jedną na… milion? bilion? .. no, w każdym razie chłopak ma niewiarygodnego farta: zostaje terminatorem u Śmierci.

Będzie to właściwie historia miłosna: z księżniczką, całym tym ratowaniem świata i nieuniknionym happy endem. Mort nawali oczywiście przy pierwszej okazji – z powodu kobiety. Zamiast Keli, osieroconej księżniczki Sto Lat, skosi jej niedoszłego mordercę, rozcinając jednocześnie historię na dwie oddzielne rzeczywistości. Wyniknie z tego trochę zamieszania, dostaniemy garść czasem zupełnie absurdalnych perypetii i po trochu tego wszystkiego, co w takiej opowieści powinno się znaleźć, a podane nam to zostanie w charakterystycznym dla autora prześmiewczym stylu.

„- Odchodzę więc – przerwał mu Mort. – Do jutra.

– Już jest jutro – zauważyła Keli.

Mort stracił nieco zapału.

– Dobrze więc, do wieczora – rzucił nieco urażonym tonem. – Ruszam zatem.

– Ruszasz co?

– To mowa bohaterów – wyjaśnił uprzejmie Cutwell. – On nie może nic na to poradzić.”

Tę historię zostawmy jednak na boku i skupmy się na znacznie ciekawszym wątku Śmierci. W czwartej powieści cyklu Terry Pratchett oswaja Śmierć, sprowadzając antropomorficzną personifikację do bardziej ludzkiego wymiaru. Mamy okazję zajrzeć do domu Niepokonanego Poskramiacza Imperiów, Złodzieja Lat, Ostatecznej Rzeczywistości et ceatera, gdzie z niejakim zdziwieniem odkrywamy kosę tkwiącą w stojaku na parasole i adoptowaną córkę Ysabell, obżerającą się słodyczami w pokoiku tak wypełnionym falbanami, że sprawia wrażenie wyposażonego nie tyle w meble, ile w bieliznę. Nie zawodzi na szczęście wystrój całej reszty mieszkania, odpowiednio barokowy, utrzymany w odcieniach czerni i fioletu. Trochę gorzej wypada koń – nie żeby coś mu dolegało, wręcz przeciwnie. To prawdziwy okaz zdrowia, żaden tam tradycyjny szkieletowy wierzchowiec. Na imię ma Pimpuś. To kolejny – po falbankach i kotach – dowód na to, że nieprzejednany Śmierć posiada jednak jakieś uczucia.

W czasie, gdy Mort próbuje naprawić to, co sfuszerował, Śmierć oddaje się typowo ludzkim przyjemnościom: łowi ryby, bierze udział w przyjęciu na cześć Patrycjusza, gra w pływające śmiecie Kulawego Wa w Szynkowym Zaułku na Mrokach i kosztuje wszystkich trunków, jakimi dysponuje Załatany Bęben. To mu jednak nie wystarcza. Udaje się więc do biura pośrednika pracy, by znaleźć zatrudnienie „przy kotach lub kwiatkach”:

„- A gdzie pracował pan poprzednio?

SŁUCHAM?

– Jak pan zarabiał na życie? – zapytał chudy młody człowiek za biurkiem.

Siedząca naprzeciw postać poruszyła się niespokojnie.

PRZEPROWADZAŁEM DUSZE DO INNEGO ŚWIATA. BYŁEM GROBEM WSZELKICH NADZIEI. BYŁEM OSTATECZNĄ RZECZYWISTOŚCIĄ. BYŁEM ZABÓJCĄ, PRZED KTÓRYM NIE OCHRONI ŻADNA KRATA.

– Tak, rozumiem, ale czy ma pan jakieś konkretne kwalifikacje?

Śmierć zastanowił się.

POWIEDZMY, ŻE MAM NIEJAKIE DOŚWIADCZENIE Z NIEKTÓRYMI NARZĘDZIAMI ROLNICZYMI, zaproponował po chwili.

Młody człowiek stanowczo pokręcił głową.

NIE?”

Śmierć to nie jest ktoś, do kogo można przyjść z reklamacją. Dlatego nowym i z pewnością niezwykłym doświadczeniem okaże się dla niego spotkanie z niezadowoloną klientką biura pośrednictwa pracy:

„- Chodzi o tę posadę kucharki na Uniwersytecie – oznajmiła. – Mówił pan, że to dobre miejsce, a to czysty skandal, te studenckie dowcipasy, więc żądam… chciałabym… nie po to…

Jej głos cichł z wolna.

– Eee… – powiedziała, choć dało się poznać, ze straciła entuzjazm. – Pan nie jest Keeble`em, prawda?

Śmierć spoglądał na nią. Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z niezadowolonym klientem. Wreszcie zrezygnował.

ODEJDŹ STĄD, POSĘPNA CZAROWNICO!

Kucharka gniewnie zmrużyła małe oczka.

– Kogo to nazywasz pan posępną stolnicą? – spytała oskarżycielskim tonem i znowu uderzyła rybą o ladę. – Popatrz pan tylko. Wczoraj wieczorem to był mój termofor, a dzisiaj rano? Ryba. Co to ma znaczyć, pytam.

WSZYSTKIE DEMONY PIEKIEŁ ROZERWĄ NA STRZĘPY TWĄ DUSZĘ, JEŚLI W TEJ CHWILI NIE OPUŚCISZ BIURA, spróbował Śmierć.

– Nic o tym nie wiem. A co z moim termoforem? Tam u nich nie ma miejsca dla porządnej kobiety. Próbowali…

JEŚLI SOBIE PÓJDZIESZ, przerwał jej desperacko Śmierć, DAM CI TROCHĘ PIENIĘDZY.

– Ile?”

Ostatecznie Grób Wszelkich Nadziei zatrudnia się jako kucharz w barze Najlepsze Żeberka Hargi i odnajduje prawdziwą przyjemność w serwowaniu klientom „embrionów ptaków nielotów, mielonych organów w powłoce jelit, plastrów ciała świń i bulw bylin przypalanych w zwierzęcym tłuszczu”.

W Świecie Dysku problem życia po śmierci rozwiązany został bardzo elegancko. Panuje tu zasada „każdemu wedle życzenia”, czyli masz to, w co uwierzyłeś. Wśród najwyższych gór, na krańcu doliny w kształcie lejka po raz pięćdziesiąty (a może już pięćdziesiąty czwarty) umiera opat klasztoru. Wyznawana przez jego braci wiara w reinkarnację zapewniła mu coś w rodzaju biletu okresowego.

„- Wyobraź sobie: pięćdziesiąt razy odzwyczajać się od pieluch.

– Rzeczywiście, nie ma czego zazdrościć.”

„Mort” Terry`ego Pratchetta to dość niezwykła książka, wyróżniająca się z całego pokręconego cyklu tym, że jej lektura nie tylko poprawia humor, ale także podnosi czytelnika na duchu. Pratchett porusza w niej tematy trudne, których na ogół unikamy, i pokazuje, jak można się z nimi zmierzyć, by oswoić lęk. I wiecie co? To działa. A przy tym jest zdrowsze i tańsze od psychotropów.

Polecam „Morta” szczególnie – zwłaszcza tanatofobikom.