Mag, który nie może czarować? To musiało rozczarować…

„Słyszeliście o tym tunelu ze światełkiem na końcu, o którym wspominają ludzie, którzy otarli się o śmierć? Mam to za sobą”.

Nawet martwy Harry Dresden, bohater najsłynniejszego cyklu Jima Butchera, nie może zaznać spokoju. Trafia do jakiegoś Pomiędzy, skąd zostaje odesłany na Ziemię, by rozwiązać sprawę własnego morderstwa. Problem w tym, że wraca jako duch. Nie wywiera wpływu na świat materialny i jest niewidoczny dla wszystkich poza osobami o szczególnych zdolnościach, takimi jak ektomanta Mortimer Lindquist. Po wschodzie słońca musi się chować w bezpiecznym schronieniu, nie może niczego dotknąć ani przekraczać progów domów bez zaproszenia, jego magia nie działa, a jako świeżak jest łakomym kąskiem dla wszelkiego rodzaju upiorów.

„Gandalf nigdy nie miał takich problemów”.

Trzynasty tom „Akt Dresdena” najbardziej kojarzy się z „Opowieścią wigilijną” Dickensa. W tej najdziwniejszej, najbardziej nietypowej jak dotąd części cyklu Dresden niczym Ebenezer Scrooge pałęta się z duchami, by „zrozumieć swoją ścieżkę”. Nietypowa sytuacja, w jakiej się znalazł, umożliwia mu spojrzenie na wszystko z zupełnie innego punktu widzenia. Egzystencja ducha przypomina pokutę: Dresden musi sobie uświadomić przewinienia, pojąć konsekwencje swoich czynów. Ratując córkę, przekroczył wszelkie granice, nie przejmując się tym, jaką cenę zapłacą za to inni. Pół roku po swej śmierci powraca na Ziemię, by zobaczyć, do czego doprowadził. Jego bliscy wciąż zmagają się z żałobą. W najgorszym położeniu znalazła się Molly, która w oczach Białej Rady jest zbrodniarzem. Dziewczyna żyje na ulicy i robi, co może, by Chicago, opuszczone przez swojego obrońcę, nie pogrążyło się w chaosie. Na całym świecie bowiem mroczne istoty zwracają się przeciwko ludziom powiązanym ze światem nadnaturalnym. Potwory, jakich ludzkość nie widziała od tysiącleci, walczą nie tylko ze śmiertelnikami, ale też między sobą. Konsekwencje zmiecenia z powierzchni ziemi Czerwonego Dworu okazały się dalekosiężne: wszędzie trwają walki o łupy pozostałe po jednej z najbardziej wpływowych nadnaturalnych nacji na świecie. A wszystko z powodu jednej decyzji Dresdena, że uratuje własne dziecko – za wszelką cenę.

Autor najwyraźniej uznał, że jego coraz potężniejszemu bohaterowi nie zaszkodzi, gdy przeprowadzi rachunek sumienia. Zaszkodziło to jednak mnie jako czytelniczce, ponieważ przez kilkaset stron nie mogłam wciągnąć się w przegadaną fabułę, wypełnioną rozmyślaniami bohatera i reminiscencjami jego dawnego życia (z czasów, gdy był uczniem Justina DuMorne`a). Akcja posuwała się do przodu powoli, Harry męczył się z powodu ograniczeń, a ja męczyłam się razem z nim. Choć świat po drugiej stronie okazał się zaskakująco tłoczny i niebezpieczny (upiory, lemury, Szare Widmo i zła część Boba Czaszki), dopiero finałowa bitwa ożywiła refleksyjno-smętną fabułę. Nawet obecność mojego ulubieńca Buttersa nie sprawiła mi takiej samej radości jak zwykle, bowiem w tym nowym świecie Po (po decyzjach Dresdena, po unicestwieniu Czerwonego Dworu, po śmierci chicagowskiego maga wreszcie) prostoduszny i nieco tchórzliwy Butters również przeszedł przemianę. Zaskakująco natomiast wyewoluowała postać Mortimera Lindquista, ektomanty, którym Harry Dresden pogardzał. Uwielbiam Harry`ego, ale nie da się ukryć, że często ocenia ludzi pod kątem ich przydatności w śledztwie. Dopiero teraz zaczął dostrzegać, że inni również mają swoje obowiązki, a ogromna praca, jaką dla świata duchowego wykonuje niepozorny, łysy ektomanta, nie jest mniej ważna i zasługuje na szacunek. Przestający z duchami Harry uczy się więc pokory – i życia z ludźmi. Szkoda, że zajmuje mu to jakieś czterysta stron.