„Zanim książka została oddana do druku, rękopis przesłano do recenzji znanemu kosmologowi, prof. T.Alentowi z Instytutu Kosmologii. Wkrótce otrzymaliśmy od profesora perforowany zwitek programowy, który włożony do elektronowego odtwarzalnika w naszym wydawnictwie, ujawnił 48-tomowe dzieło krytyczne”.

Klub Astronautów składa się tylko z trzech osób, a obowiązkowe ćwiczenia przed lotem w Kosmos wykonała tylko jedna z nich – jedyny zwykły członek w tym zespole, czyli biedny Tytus. Ale to prezes potrafi zbudować rakietę. No… powiedzmy.

Prawda jest taka, że prezes i jego zastępca polecą w przestrzeń kosmiczną tylko dzięki Tytusowi, którego pokusiło, żeby nacisnąć jakiś guzik. A zobaczą tam takie cuda i dziwy, że powinni być wdzięczni małpie do końca życia. Przeżyją też mnóstwo niezwykłych przygód: atak ławicy kosmosmoczków, pościg promieniami durszlakowo-koglowymi, księżycowanie i spotkanie z obcymi.

Tam, gdzie nikt nie usłyszy naszego krzyku, Tytus, Romek i A`Tomek spotkają lunaszki (jadowite podczas pełni), karbuloty (ogromne zwierzęta kosmiczne, które zamiast żołądka mają precelek uranowy), turbomioty, peryskosmosy i małe różowe ludziki umierające z nudy. Tym ostatnim nasi bohaterowie założą drużynę harcerską.

„- Jako harcerze musicie wyróżniać się od innych stworków schludnym strojem. Tylko skąd weźmiemy materiał na mundurki?

– Proszę druha, ja wiem, gdzie biegają ładne materiały na mundurki…”

Księga trzecia jest ciekawsza od części poprzedniej, a opis kosmicznych perypetii Tytusa, Romka i A`Tomka przywiódł mi na myśl „Dzienniki gwiazdowe” Stanisława Lema. Mnóstwo oryginalnych pomysłów, nagromadzenie absurdów i duża dawka humoru sprawiają, że przygody bohaterów śledzimy z prawdziwym zainteresowaniem. Sam Kosmos jest zresztą o niebo atrakcyjniejszą scenerią od realiów peerelowskiej gospodarki niedoboru i autor skwapliwie ten fakt wykorzystuje. Bierzcie, czytajcie i pamiętajcie, że trzeba co rano przedmuchiwać nudosferę.