Tej serii młodszym czytelnikom nie trzeba przedstawiać. Warto natomiast przedstawić ją rodzicom nieczytających dzieci.

Wszystko zaczęło się od mamy, która postanowiła podarować swojemu nastoletniemu synowi… pamiętnik.

Greg Heffley to leniwy spryciarz, jak niemal każdy nastolatek panicznie bojący się „obciachu”. Na szczęście dla nas, czytelników, jest święcie przekonany o tym, że kiedyś stanie się sławny i bogaty, dlatego zgadza się prowadzić dziennik, który – w chwili, gdy to piszę – liczy już sobie szesnaście tomów.

Na sukces „Dziennika cwaniaczka” złożyły się, moim zdaniem, trzy rzeczy. Po pierwsze, atrakcyjna, ułatwiająca czytanie forma: to taki dzienniko-komiks, upstrzony zabawnymi, uproszczonymi ilustracjami, jakie rzeczywiście byłby w stanie wykonać nieuzdolniony plastycznie nastolatek. Po drugie, bohater. Greg to przeciętny uczeń i przeciętny syn, z którym wielu młodych czytelników może się identyfikować. W domu starszy brat mu dokucza, a młodszemu musi ciągle ustępować. W szkole nie błyszczy na żadnym przedmiocie. Kombinuje, żeby jakoś przetrwać, a jego zapiski (niezamierzenie humorystyczne) trafnie opisują szkolną rzeczywistość widzianą z perspektywy przeciętnego nastolatka. I to jest trzecia, być może najważniejsza, przyczyna popularności całej serii.

Gimnazjalista Heffley już na początku swojego dziennika wypala z grubej rury: kto wpadł na taki głupi pomysł, by w jednej szkole zamknąć na kilka godzin chuderlawe dzieciaki, które nie wystrzeliły jeszcze w górę, razem z gorylami, używającymi maszynki do golenia? W ten sposób trafnie diagnozuje powszechny lęk rozpoczynających naukę pierwszoklasistów: czy w tej szkole, do której idę, starsi/silniejsi uczniowie nie będą mi dokuczać? Odpowiedź Heffleya jest bezwzględna, ale zgodna z rzeczywistością: otóż będą. W każdej szkole zawsze znajdzie się jakiś troglodyta, który z braku jakichkolwiek innych umiejętności dowartościowuje się gnębieniem słabszych. Poza tym dzieciaki bywają okrutne: jedno potknięcie może na lata zniszczyć reputację. Na szczęście Greg ma dla swoich czytelników mnóstwo praktycznych porad, jak przetrwać w szkolnej dżungli.

„Pierwszego dnia musicie bardzo uważać, gdzie siadacie. Człowiek wchodzi do klasy i rzuca swoje manele na byle którą ławkę, a wtedy nauczyciel obwieszcza:

– Mam nadzieję, że wszyscy siedzą tam, gdzie chcą, bo od teraz są to wasze stałe miejsca”.

W szkole liczy się popularność. Zdobywa się ją ciężko, a traci bardzo łatwo („Według moich najlepszych obliczeń ja jestem na jakimś pięćdziesiątym drugim, pięćdziesiątym trzecim miejscu. Dobra wiadomość: niedługo przesunę się o jedno oczko w górę, ponieważ Charlie Davies, który jest przede mną, w przyszłym tygodniu dostanie aparat na zęby”). Są jednak dzieciaki, które nie przejmują się swoim wizerunkiem i beztrosko pozostają sobą, tak jak najlepszy przyjaciel Grega, Rowley Jefferson („Mówiłem mu z miliard razy, że jesteśmy w gimnazjum, więc nie mówi się bawić tylko posiedzieć, ale mogę strzępić język, następnym razem i tak zapomina”). Rowley to grzeczny chłopiec o dobrym sercu, który ma nieco nadopiekuńczych rodziców („Mama Rowleya wycięła dużą dziurę z przodu hełmu, żeby Rowley lepiej widział, i okręciła go całego taśmą odblaskową. Kazała mu też włożyć pod spód zimową kurtkę, a zamiast miecza dała mu świecącą pałkę”). Greg bez skrupułów wykorzystuje poczciwego przyjaciela, dlatego nie dziwi, że państwo Jeffersonowie nie przepadają za kolegą syna. Znaczący jest fakt, że pomimo wszystkich wysiłków i zabiegów Grega, by zdobyć sławę, to właśnie niezabiegający o popularność Rowley na końcu wygrywa. Oto kolejna prawda o życiu, tym razem ukryta między wierszami: kto kombinuje, ten ryzykuje – i, najczęściej, źle kończy.

Z Gregiem Heffleyem przeżyjemy okrąglutki rok szkolny: od rozpoczęcia nauki we wrześniu, przez Halloween, Boże Narodzenie i sylwestra, aż do ostatniego dnia przed wakacjami. Jego przygody, choć niewątpliwie podkoloryzowane, są bliskie doświadczeniom każdego ucznia, a forma, w jakiej zostały przedstawione, zachęci do lektury nawet tych, którzy od książek trzymają się równie daleko, co uczniowie gimnazjum Grega od pewnego plasterka spleśniałego sera.