„Postanowiłem założyć taki zeszyt, bo Greg Heffley, mój najlepszy przyjaciel, też ma pamiętnik, a my dwaj prawie zawsze robimy to samo”.

Choć Rowley daje nam słowo, że książka będzie o nim, jest tak bardzo zapatrzony w swojego najlepszego – i jedynego – przyjaciela, że wciąż pisze o Heffleyu: Greg to, Greg tamto… („Zacznę może od tego, że mieszkam z mamą i tatą w domu na samej górze Surrey Street, czyli ulicy, na której mieszka też mój najlepszy przyjaciel Greg”). Dla wszystkich rodziców to zjawisko niepokojące, a dla państwa Jeffersonów szczególnie, gdyż są doskonale świadomi tego, że manipulant Greg bez skrupułów wykorzystuje ich chłopca o złotym sercu. Bardzo szybko (pod wpływem przyjaciela, oczywiście) zapiski Rowleya przekształcają się w pierwszą biografię wielkiego (w przyszłości) Grega Heffleya. Niestety, równie szybko odkrywamy, jak tak naprawdę wygląda jego „przyjaźń” z cwaniaczkiem z sąsiedztwa.

„Z początku Greg i ja bawiliśmy się na zmianę raz u mnie, raz u niego. Ojej, zapomniałem, on nie lubi, jak mówię, że się bawimy, więc muszę to potem poprawić albo znów dostanę po głowie”.

Zapiski Rowleya, pomimo jego dobrych chęci, nie wystawiają dobrego świadectwa Gregowi. Przyjaciel ciągle go nabiera i wykorzystuje, dba tylko o siebie oraz o swoje potrzeby, jednak Rowley patrzy na tę znajomość przez bardzo, bardzo różowe okulary:

„Greg chyba zapomniał o mojej kostce, bo tak wyrywał do przodu, że nie mogłem za nim nadążyć.

Czekałem, aż po mnie wróci, ale się nie doczekałem.

Na szczęście moi rodzice zadzwonili do państwa Heffleyów, żeby zapytać, gdzie się podziewam. Dopiero wtedy Greg sobie przypomniał, że zostałem w lesie.

On jest naprawdę najlepszym przyjacielem na świecie. Wyobraźcie sobie, że pożyczył moim rodzicom latarkę i powiedział im, gdzie mają szukać”.

Choć Rowley ma anielską cierpliwość dla swojego przyjaciela, po lekturze jego zapisków lubię Grega Heffleya znacznie mniej. Chuderlawy Greg, który dotychczas jawił mi się jako nieszkodliwy leń i kombinator, zyskuje tu inne, bardziej nieprzyjemne oblicze. Trudno nie zgodzić się z Jeffersonami: sympatyczny i dobrze wychowany Rowley rzeczywiście mógłby sobie znaleźć lepszego przyjaciela.

W „Dzienniku Rowleya” Jeff Kinney wykorzystał sprawdzony patent: ten sam sposób prowadzenia narracji i te same rysunki, choć tutaj postacie nie mają nosów („bo ja zawsze zapominam o nosach” – tłumaczy się chłopiec o złotym sercu). Zmiana narratora sprawiła, że tym razem rzadziej wybuchamy śmiechem: wybryki Grega już tak nie śmieszą, a Rowleyowi najczęściej współczujemy. Warto przeczytać, by poznać drugą stronę medalu.