Trzecie spotkanie z Kociołkiem i z jego zwariowaną drużyną.

„No, tośmy się nacieszyli spokojem w Dolinie”.

Karczmarza Edmunda Kociołka i jego oryginalnych towarzyszy poznaliśmy w powieści „Nie ma tego Złego”. Nasz obrotny bohater utworzył wówczas „drużynę do zadań specjalnych”, która wykonała niebezpiecznie zadanie dla księcia Stefana i przy okazji uratowała Dolinę – po raz pierwszy. W drugiej części, zatytułowanej „Głodna Puszcza”, możni zleceniodawcy sami zapukali do drzwi gospody i wysiudali opierającego się Kociołka w świat, by ponownie nadstawiał za nich karku. Właściciel przybytku o malowniczej nazwie „Pod Kaprawym Gryfem” ma już jednak dość zgrywania bohatera. Kurczowo trzyma się prostego (i bezpiecznego) gospodarskiego życia: prowadzenia karczmy, gotowania smakowitości, gromadzenia zapasów na zimę.

„Nie byłem bohaterem. Cóż, potrafiłem bohatera naśladować, ale męczyło mnie to i przeszkadzało, tym bardziej że na ogół bohaterstwo łączyło się z rozłąką, bólem i ryzykiem. Nie miałem na to wszystko ochoty. Byłem karczmarzem i gospodarzem, a do tego mężem i ojcem. Uważałem swoje życie za kompletne i choć jakiś czas temu marzyłem, by wraz ze swoją drużyną do zadań specjalnych nieco dorobić do interesu, szybko się z tych pragnień wyleczyłem. Bardzo pomogło mi to, że Dolina była niewielką krainą, w związku z tym nasze poczynania prędzej czy później musiały zahaczyć o politykę.

Z układów z książętami i księżnymi nie mogło zaś wyniknąć nic dobrego”.

Biedny Kociołek jest boleśnie świadom, ilu wrogów narobił sobie podczas poprzednich misji. To jednak, że na cel wzięło go samo Złe, dopiero uświadamiać sobie zaczyna… Chcąc nie chcąc, po raz kolejny wyrusza w drogę, by pokrzyżować szyki Arcywrogowi i – oczywiście – uratować Dolinę.

„Skrzynia pełna dusz” to już trzecia przygoda w towarzystwie niepospolitej drużyny do zadań specjalnych, na której czele stoi… kucharz. Kociołek prowadzi swoich wiernych towarzyszy do najbardziej niebezpiecznych miejsc w Dolinie, pichcąc im po drodze obiadki (dla podniesienia morale) i obmyślając bezczelnie śmiałe plany. I choć pogoda jest marna, późnojesienna aura daje w kość, a szpiedzy Złego rozplenili się w Dolinie jak chwasty w niepielonym ogródku, bawimy się znakomicie, głównie za sprawą wybornej kompanii. Uprzedzony do wyższych warstw społecznych Żychłoń biega wszędzie ze swoimi magicznymi dechami, krasnolud Gramm ciągle dopytuje, czy można już bić, roztrzepany Zwierzak pluje zieloną flegmą, Urgo świeci niczym świąteczna choinka, a Eliah… cóż, Eliah jak zwykle chodzi swoimi drogami, wykazując przerażającą obojętność wobec ludzkich norm. Kapitalne dialogi wciąż pełne są malowniczych obelg („Wy durnie, niemoty, memeje gnojówką pasione!”) i obrazowych porównań („Jeśli coś cię gryzie, Kociołek, to po prostu wyrzuć to z siebie, bo psujesz nastrój jak sraczka w sobotnią noc”). Kupa śmiechu i przednia zabawa. Cykl „Nie ma tego Złego” Marcina Mortki to doskonała odtrutka na szarą codzienność. Niezmiennie polecam.