„Przecież są tu bezpieczni. Prawda?”

Półka Henryki Kowalskiej zalatuje ubiegłym wiekiem: „Lalka”, „Kolumbowie”, „Potop” – ale to jedyny ratunek przed „nią”. Bartosz Bednarski zalewa się w trupa w miejscowej melinie – i to też ratunek przed „nią”. Weronika Klepacka próbowała uciec – teraz boi się „jej” kary.

A cóż to za wredna menda jest?

Głucha prowincja, zapomniana przez Boga miejscowość, zniszczone domy i brak oświetlenia. Adam Witkowski stoi ze swym przyjacielem Mirkiem przed zabrudzoną dwupiętrową ruderą. To jego nieoczekiwany spadek po biologicznej, nieznanej matce. Jest ciepły, wrześniowy dzień, ale wieś, w której znajduje się dworek, wygląda na wymarłą: nie widać ludzi, nie szczekają psy. Również odziedziczona nieruchomość sprawia przygnębiające wrażenie („Idealna sceneria na wariatkowo”). Po wejściu do środka niepokój młodych mężczyzn wzrasta: „pokojów od zarąbania” i „kibel upiorny w cholerę” (prysznic bez kotary, wucet bez kabiny i drzwi bez zamka). Całe to miejsce jest tak przytłaczające i dziwne, że po kilku stronach nawet ja poczułam się nieswojo i to uczucie towarzyszyło mi już do końca lektury.

„Dziewczyna, która klaszcze” Tomasza Kozioła to rasowy horror, którego największym atutem jest stopniowo zagęszczajaca się, klaustrofobiczna atmosfera, wywołująca w czytelniku lęk i poczucie zaszczucia. Podczas lektury stajemy się więźniami patologicznego umysłu i bezradnie przyglądamy się, jak krok po kroku doprowadza on do rozczłonkowania osobowości bohatera. W książce Kozioła nawiedzone miejsce i związana z nim historia są upiorne, ale tym, co naprawdę jeży włos, jest zamach na integralność ludzkiej psychiki, dokonujacy się poprzez zjawiska podświadomości, halucynacje i sny. Przerażająca jest myśl o utracie kontroli nad własnym ciałem, swoimi myślami i emocjami: to najstraszniejsza, najperfidniejsza ze wszystkich pułapek. Autor „Dziewczyny, która klaszcze” zabiera nas w najmroczniejszy zakątek ludzkiego umysłu, a potem gasi światło, pozostawiając nas zdezorientowanych w absolutnej ciemności:

„To tak jak ze zgaszeniem światła. Człowiekowi wydaje się, że jest ciemno, gdy żarówka umrze. A to tylko zwykła ciemność, której nie da się w żaden sposób porównać z absolutnym brakiem światła. Absolutny brak światła zostawia człowieka w mroku tak doskonałym, że nie widzi czubka swego nosa.

I to było właśnie jego NIC. Absolutny brak uczuć, brak nadziei, brak woli.

Bezradność ostateczna”.