„To nie jest książka o Australii”. To książka o kraju, który wygląda bardzo zagranicznie i podejrzanie Australię przypomina…

O kontynecie IksIksIksIks (w skrócie: Czteriksy) wiadomo w zasadzie tyle, że „jest morzem opasan”. Zupełnie przypadkowo znajduje się tam budynek, który przypomina ogromne otwarte pudełko chusteczek. Poza tym „nic tylko nic, jak okiem sięgnąć, z krzakami”. Plus upał i muchy.

Na ostatnim kontynencie, który wcale nie jest Australią, trzeba najpierw spacyfikować krajobraz (najlepiej solidnym kijem), żeby w spokoju zjeść kolację – jeśli nie ucieknie. Mają tam „porządne, wielkie dziewczyny” i niewiele jadowitych węży, gdyż większość z nich została wybita przez pająki. Terror Incognita to rozległy i suchy ląd, gdzie na jeden metr kwadratowy przypada więcej niebezpiecznych stworzeń niż na wszystkich pozostałych kontynentach razem wziętych:

„Śmierć wyciągnął rękę.

CHCĘ KSIĄŻKĘ O NIEBEZPIECZNYCH STWORZENIACH CZTERIKSÓW…

Albert zerknął w górę i zanurkował, szukając osłony. Skończyło się na lekkich potłuczeniach, ponieważ miał dość rozsądku, by zwinąć się w kłębek.

Po chwili Śmierć się odezwał nieco przytłumionym głosem.

ALBERCIE, BĘDĘ NIEZMIERNIE WDZIECZNY, JEŚLI MI TUTAJ POMOŻESZ.

Albert wstał z trudem i szarpnął za wielkie tomy. W końcu udało mu się przesunąć je tak, że jego pan wydostał się na wolność.

Śmierć wybrał pierwszą z brzegu księgę i spojrzał na tytuł.

NIEBEZPIECZNE SSAKI, GADY, PŁAZY, PTAKI, RYBY, MEDUZY, OWADY, PAJĄKI, SKORUPIAKI, TRAWY, DRZEWA, MCHY I POROSTY TERRORU INCOGNITA, przeczytał. Jego spojrzenie przesunęło się wzdłuż grzbietu. TOM 29C, dodał. O, CZĘŚĆ TRZECIA, JAK WIDZĘ”.

Ostatni kontynent będziemy przemierzać z Rincewindem, wielkim antybohaterem Świata Dysku i mistrzem ucieczek. Spędzimy też dużo czasu w przeuroczym towarzystwie grona pedagogicznego z Niewidocznego Uniwersytetu, które wyruszy na poszukiwania swojego maga – nie bezinteresownie, oczywiście: chory bibliotekarz orangutan nie panuje nad swoim polem morficznym i z każdym kichnięciem zmienia kształt, a tymczasem książki szaleją.

„- Zaczęły atakować każdego, kto wchodzi – jęknąl dziekan. – Nikt nie może nad nimi zapanować, kiedy nie ma bibliotekarza!

– Ale przecież jesteśmy uniwersytetem! Musimy mieć bibliotekę! – oświadczył Ridcully. – To w dobrym tonie. Jakimi ludźmi byśmy byli, gdybyśmy nie chodzili do biblioteki?

– Studentami – odparł smętnie pierwszy prymus”.

Na szczęście, jest jeszcze Rincewind (chudy, zmierzwiona broda, zupełnie fatalny mag – i ma tę swoją skrzynię z nóżkami), który przez jakiś czas był zastępcą bibliotekarza. Trzeba go tylko odszukać. Nie ma zmartwienia!

„Ostatni kontynent” Pratchetta obfituje w aluzje, żarty i przekomiczne sceny. Nadrektor Mustrum Ridcully, znany z tego, że nawet nie próbuje niczego zrozumieć, jeśli w pobliżu znajduje się ktokolwiek, kto może zrobić to za niego, jest dla kierowania zespołem „tym, czym Herod dla Towarzystwa Przedszkolnego w Betlejem”. Myślący za nadrektora (i wszystkich innych) Myślak Stibbons, najmłodszy z członków grona profesorskiego, który niczym Hawking dąży do stworzenia Teorii Wszystkiego (choć Myślakowi wystarczyłaby nawet Teoria Czegoś), przeżywa katusze, próbując wyjaśnić kolegom hipotezy, leżące poza ich intelektualnymi możliwościami (np. paradoks dziadka). Znacznie większe katusze przeżywa jednak pierwszy prymus, podkochujący się skrycie w gospodyni Niewidocznego Uniwersytetu, pani Whitlow, która – pomimo kartki z napisanym drukowanymi literami ostrzeżeniem („Nie wyjmować tego patyka. Nawet żeby sprawdzić, co się stanie. TO WAŻNE!”) – oczywiście patyk wyjęła i w ten sposób utknęła z mężczyznami – w tym z pierwszym prymusem – na bezludnej Mono Wyspie, gdzie każda rzecz występuje w jednym egzemplarzu, gdyż bóstwu, które wyspę stworzyło, obca jest idea seksu.

„- Omawialiśmy seks – wyjaśnił bóg z entuzjazmem. – Wydaje się bardzo ekscytujący, nie sądzisz?

Magowie wstrzymali oddech. Coś takiego powinno sprawić, że pościel dziekana wyda się całkowitym drobiazgiem.

– Nie jest to temat, na który chciałabym wyrażać swoje opinie – odrzekła ostrożnie pani Whitlow.

– Muaaa – zapiszczał pierwszy prymus”.

Tak jak nie ma dymu bez ognia, tak nie ma Rincewinda bez jego Bagażu na licznych nóżkach. I Bagaż rzeczywiście się pojawia, wykopany przez górnika poszukującego opali niczym tytułowe „Coś” w utworze Campbella:

„Z dolnej części odpadł spory kawałek opalu. Okazało się, że nie jest grubszy niż talerz.

Odsłonił kilka palców, które poruszały się wolno wewnątrz roziskrzonej skorupy.

– Niech to ślag – powiedział górnik, kiedy wycofywali się coraz dalej. – To jest żywe…”

Cykl o Świecie Dysku Terry`ego Pratchetta polecam niezmiennie: na gorsze samopoczucie, przygnębiającą aurę i na słoneczny, radosny dzień. Nic was tak nie ubawi jak reakcja pierwszego prymusa na panią Whitlow w bikini („MUAAA!”), szalony kwestor (ten od pigułek z suszonej żaby) surfujący na ogromnej fali czy przerażony Rincewind debiutujący w roli postrzygacza owiec („Hej! Zaczekaj, aż zdejmę ci wałki!”). „Ostatni kontynent” z pewnością was nie zawiedzie – jak to mawiają w pewnym kraju: no worries, nie ma zmartwienia!