„Zło jest czystą i niczym nieskrępowaną mocą – siłą, która sprowadza na ziemię pierwiastek piekła”.

Ciężka, przygnębiająca lektura, pełna brutalnych scen i mocnych, naturalistycznych opisów. Bohaterowie plują jadem i skaczą sobie do oczu, kotłuje się w nich agresja, napędzana przez stare traumy i równie stare Zło. Książka dla czytelników stabilnych psychicznie.

Kolejna straszna rodzima opowieść z akcją osadzoną we Wrocławiu oparta jest na autentycznej historii Kanibala z Ziębic, który handlował ludzkim mięsem. W powieści jego „polędwiczki”, w latach dwudziestych ubiegłego wieku niezwykle trudne do zdobycia, stały się popisowym daniem luksusowej restauracji „Golden Calf”. Dowiadujemy się o tym z fragmentów pamiętnika Karla Denke, które autor sobie wymyślił, o czym lojalnie nas w posłowiu uprzedza.

„Oni wszyscy tak bardzo mi ufają. Wystarczy, że powiem Chodź ze mną. To krótkie zdanie działa na tych nieszczęśliwych ludzi jak zaklęcie”.

Ogromna piwnica dziewiętnastowiecznego gmachu, w której niegdyś mieścił się lokal „Golden Calf”, przez dziesięciolecia była zamknięta na cztery spusty. W dwudziestym wieku otworzono ją tylko raz, by pousuwać tkwiące wewnątrz graty. Miało to miejsce w czasach głębokiego Peerelu, a pracujący przy opróżnianiu podziemi żołnierz do dziś z przerażeniem wspomina aurę namacalnego zła, odczuwaną w małym wybetonowanym pokoiku na końcu korytarzyka ukrytego za barem. Gdy młody wrocławski biznesmen, Dariusz Drzewiecki, kupuje ową piwnicę, by otworzyć w niej kolejną restaurację, Witold Ickiewicz czuje się w obowiązku ostrzec nowego właściciela, ale ten, oczywiście, nie słucha – Zło zapuściło już w nim korzenie, podobnie zresztą jak w niezrównoważonej psychicznie kelnerce Marzenie. Emanująca z pokoju na zapleczu negatywna energia największy wpływ zdaje się wywierać na osoby, które mają za sobą traumatyczne przeżycia, przeszły kryzys wiary, w jakiś sposób zostały już naznaczone przez zło. Osierocona w dzieciństwie i dorastająca w domu despotycznej babki dewotki Marzena nie miała radosnego i kolorowego życia: „Chrystusowy krzyż zamiast przynosić ukojenie i dawać nadzieję, wywoływał w wyobraźni małej dziewczynki makabryczne wizje i koszmary, przez które nieraz budziła się z krzykiem”. Właściciel lokalu ewidentnie ma problemy z kontrolowaniem agresji, z kolei barman Długi przyczynił się w młodości do śmierci brata:

„Szukał pomocy u Boga, w którego wierzył i do którego kierował wszystkie swoje prośby. Po wypadku błagał Stwórcę, aby pozwolił mu się pogodzić z utratą braciszka. Modlił się żarliwie o to, by rodzice mu wybaczyli. Klęczał przed świętym obrazkiem zamknięty w swoim pokoju i płakał, wpatrując się z nadzieją w wizerunek Zbawiciela. Ten jednak zdawał się nie słyszeć przepełnionych bólem i żalem próśb Bartosza. Milczał, zerkając z krzyża wzrokiem pełnym pogardy. Co gorsza, im mocniej Bartosz zawierzał Bogu, tym bardziej pogarszała się jego sytuacja. Rodzina się od niego odwróciła, a pogodzenie się z samym sobą stawało się coraz trudniejsze. Powoli umierały w nim wartości, które mu wpajano od najmłodszych lat”.

Konrad Możdżeń napisał książkę gęstą, duszną od emocji. Jej znaczna część rozgrywa się w głowach bohaterów. Nie ma tu szybkiej akcji, karkołomnych ucieczek i widowiskowych potyczek z potworami. Jest tylko postępujący upadek, niepowstrzymana degrengolada, gdy kolejne postacie giną lub osuwają się w ramiona zła, ulegając własnym demonom. W „Chodź ze mną” Możdżenia znajdziemy sceny, od których włos jeży się na głowie, i siekaninę charakterystyczną dla estetyki filmów gore, koncentrujących się na tematach związanych z destrukcją ludzkiego ciała. Możliwe, że z tego powodu nie wszyscy będą w stanie przez tę powieść przebrnąć, dla wielbicieli horroru jest to jednak niewątpliwie rarytas, a Vesperowskie wydanie każdego czytelnika przyprawi o szybsze bicie serca. Palce lizać (choć tym razem może lepiej nie obgryzać…).