Nocne wezwania, szemrane interesy, dziwne układy z grabarzami – oto chleb powszedni monstrumologa, badacza potworów.

„Jesteśmy do nich bardzo podobni: zabijamy bez opamiętania, poddajemy się popędom, z których ledwo zdajemy sobie sprawę i których całkiem nie pojmujemy, z nierozumną wściekłością bronimy naszego terytorium i jesteśmy wściekle zazdrośni – jedyna istotna różnica polega na tym, że one jeszcze nie osiągnęły naszego mistrzostwa w hipokryzji, bo dar ten zawdzięczamy naszej intelektualnej wyższości, która pozwala nam masowo mordować się wzajemnie pod auspicjami sprzyjającego bóstwa!”

Porównywany do „Kronik Wardstone” cykl „Monstrumolog” Ricka Yancey`a epatuje czytelnika makabrycznymi scenami, a niektóre opisy są wręcz obrzydliwe. „Badacz potworów” to powieść, którą mógłby napisać Edward Lee, gdyby zechciał postraszyć – dla odmiany – dzieciaki.

Rick Yancey wykorzystał w swej książce chwyt dobrze znany dziewiętnastowiecznej literaturze (znajdziemy go chociażby w utworze „Wyspa doktora Moreau” Wellsa): pewien pisarz wchodzi w posiadanie zeszytów z zapiskami niedawno zmarłego pacjenta szpitala psychiatrycznego, który – jeśli wierzyć jego własnym słowom – przeżył 131 lat, nim zabrała go litościwa śmierć. Zapiski owe przedstawiają wydarzenia tak nieprawdopodobne, że uznane zostają za „coś na kształt fikcji literackiej”, zrodzonej w umyśle sklerotycznego szaleńca. Pisarz dokonuje ich transkrypcji, a ocenę ich wiarygodności pozostawia czytelnikowi. Sprytny zabieg o niewątpliwym, staroświeckim uroku.

„Tylko głuchy nie mógłby usłyszeć, jakie to rzeczy powiadają o Pellinore Warthropie i jego domu na Harrington Lane!”

Doktor Pellinore Warthrop jest uczonym należącym do Towarzystwa Monstrumologicznego i jedynym praktykującym monstrumologiem w okolicy – prawdopodobnie dlatego, że jest to nadzwyczaj rzadka specjalność i nietypowe powołanie, wymagające szczególnych cech charakteru. Monstrumologia to dziedzina badań poświęcona formom życia wrogim wobec gatunku ludzkiego, lecz nieuznanym przez naukę, bowiem występują one w mitach i folklorze. Krótko mówiąc, Pellinore tropi potwory i przeprowadza ich sekcje. Niezbędny jest mu do tego asystent, dlatego gdy dotychczasowy (wraz z małżonką) ginie w pożarze, doktor bez skrupułów wykorzystuje osierocone przez rodziców dziecko i w ten sposób Will Henry trafia pod wcale nieopiekuńcze skrzydła, by bez chwili zwłoki wykonywać polecenia oschłego badacza: gotować, sprzątać, robić zakupy, asystować przy sekcjach, włóczyć się ze swym patronem po cmentarzach i szpitalach psychiatrycznych, walczyć z potworami, itd.

„Cóż więcej rzec o tym dziwaku i samotniku? O tym geniuszu, który przez całe życie działał w sekrecie, poświęcając się najciemniejszej z tajemnych nauk. Którego świat nie dostrzegał, nie doceniał i prędko o nim zapomniał, ale któremu tenże świat zawdzięcza naprawdę wiele? Wszystko wskazywało, że niezwykły ten człowiek pozbawiony był całkowicie takich ludzkich cech jak pokora, empatia czy współczucie, czy też umiejętności czytania w ludzkich sercach – w każdym razie na pewno nie w sercu dwunastoletniego chłopca, którego świat nagle w jednej potwornej chwili obrócił się w gruzy”.

W pierwszej części cyklu monstrumolog i jego młodziutki, niedożywiony asystent zmierzą się z pochodzącymi z Afryki mitycznymi antropofagami, które nawet w niewielkiej liczbie stanowią śmiertelne zagrożenie. Potwory te nie posiadają głów, a ich otwory gębowe i oczy umieszczone są na tułowiach. Te niezwykle silne i szybkie drapieżniki żywią się ludzkim mięsem. Oszczędzę wam makabrycznych szczegółów na temat tego, w jaki sposób Pellinore trafił na trop antropofagów – dość powiedzieć, że odkrył obecność całego stada tuż pod swoim nosem, po czym postanowił odnaleźć i wyplenić całą populację ludojadów w okolicy, do czego „niezbędny” był mu asystent, mniejsza z tym, że zaledwie dwunastoletni. Doktor Warthrop, który w dzieciństwie bezskutecznie zabiegał o względy nieczułego ojca, zmienił się w oziębłego „badacza natury” i „żołnierza nauki”, pod pewnymi względami przypominającego doktora Moreau z przywoływanej już przeze mnie powieści Wellsa.

„Do dzisiejszego dnia prześladuje mnie pytanie, które zapewne nie da mi spokoju, dopóki nie połączę się ostatecznie z moimi rodzicami. Otóż gdyby doktor wiedział, jakie okropieństwa czekają nas nie tylko tamtej nocy na cmentarzu, ale również przez następne dni, czy nadal nalegałby, żebym mu towarzyszył? Czy nadal żądałby od dziecka, żeby zanurzyło się w morzu cierpienia ludzkiego i ofiary – dosłownie w morzu krwi? Bo jeśli odpowiedź na to pytanie brzmi tak, wtedy stwierdzić trzeba, że istnieją na tym świecie bestie gorsze od antropofagów. Potwory, które z uśmiechem oraz przyjaznym poklepaniem po karku gotowe są poświęcić dziecko na ołtarzu własnej wybujałej ambicji i dumy”.

„Badacz potworów” Yancey`a ma pewien staroświecki urok: oprócz wspomnianego już zabiegu, charakterystycznego dla dziewiętnastowiecznych powieści gotyckich i przygodowych, znajdziemy tu klimat typowy dla utworów Charlesa Dickensa. Naturalistyczne opisy i drastyczne sceny sprawiają jednak, że nie jest to powieść dla każdego. Ta urokliwa nastrojowość zmieszana z prawdziwym okropieństwem może być dla czytelnika nielichym wstrząsem.