Prorocza opowieść science fiction autorstwa Herberta G. Wellsa, pisarza nazywanego „człowiekiem, który widział jutro”.

„Nasza mała placówka ma swoją tajemnicę, swoją, że się tak wyrażę, komnatę Sinobrodego”.

„Wyspa doktora Moreau” to książka utrzymana w konwencji wspomnień Edwarda Prendicka, który po katastrofie parowca pasażerskiego o wymownej nazwie „Królowa Próżności” wylądował na niewielkiej wyspie, gdzie był świadkiem przerażających eksperymentów medycznych. Relację Prendicka poprzedza wprowadzenie jego bratanka, który informuje nas, że odnalazł owe zapiski w papierach wuja i choć „w swym najistotniejszym szczególe” historia ta nie znajduje potwierdzenia, przedstawia ją szerokiej publiczności ze względu na jej osobliwość.

Tajemnicza wyspa, na którą trafił Prendick, ukrywa przed światem biologiczne laboratorium, prowadzone przez doktora Moreau, zdyskredytowanego w naukowym środowisku za nieetyczne metody prowadzenia badań naukowych. Moreau to klasyczny szalony naukowiec, pozbawiona jakichkolwiek hamulców parodia Stwórcy. Nie bacząc na zadawane cierpienie i konsekwencje swoich działań, próbuje przekształcać zwierzęta w ludzi, uzurpując sobie boskie prawa. W efekcie powstają „półzwierzęce dziwolągi”, „zbydlęciałe istoty”, „paskudne stwory” będące „karykaturą ludzi”. Moreau swoje bestialskie eksperymenty nazywa „badaniem plastyczności żywych organizmów”, a zadawanie okrutnych cierpień usprawiedliwia rozwojem nauki: dla „czysto intelektualnej rozkoszy poznania” można, jego zdaniem, zrobić wszystko. Naukowcem kierują jedynie ciekawość i chora ambicja: nie przejmuje się losem swoich ofiar, beztrosko zostawia je samym sobie, kiedy w ich „uczłowieczaniu” następuje nieunikniony regres.

„Biedne zwierzęta! Dopiero teraz zaczynałem pojmować całkiem dla mnie nowy, a w rzeczywistości najnikczemniejszy aspekt okrutnej działalności doktora Moreau. Nie zastanawiałem się do tej pory, na jakie cierpienia i niewygody narażone są te stwory po wydostaniu się z jego rąk. Myślałem jedynie ze zgrozą o strasznych męczarniach, zadawanych w domu za murem. Teraz ta sprawa zeszła jakby na dalszy plan. Dawniej były zwierzętami, które dzięki dostosowanym do otoczenia instynktom pędziły w miarę szczęśliwy, zwierzęcy żywot. Teraz zaś potykały się nieporadnie w okowach człowieczeństwa, żyły w ciągłym lęku, pod grozą praw, których nie mogły pojąć; ich nibyludzka egzystencja poczęta w męce była jedną nieustającą walką wewnętrzną, pasmem wiecznej obawy przed doktorem Moreau – i po co? Właśnie owa bezcelowość ich udręki poruszała mnie najbardziej”.

Obawy Herberta G. Wellsa przed nadmiernym zaufaniem do nauki okazały się w pełni uzasadnione. Potwierdziły je bestialskie praktyki hitlerowskich lekarzy podczas II wojny światowej, zwłaszcza eksperymenty „anioła śmierci”, Josefa Mengele, który przy muzyce Wagnera torturował dzieci i kobiety, by zgłębić tajniki uwarunkowań genetycznych. Powieść Wellsa jest uniwersalną przestrogą przed niekontrolowanymi eksperymentami i zabawą w Boga, stawia też pytanie o granice nauki. I zwłaszcza to pytanie dziś, w obliczu ogromnego postępu w genetyce, staje się znowu bardzo aktualne.

Jak sugeruje Juliusz K. Palczewski, autor posłowia, powieść Wellsa można też odczytać jako metaforę ewolucji człowieka. Doktor Moreau przekształca zwierzęta w ludzi, jednak nic nie jest w stanie powstrzymać ich regresu do pierwotnej zwierzęcości. Żadne siłą do głów wtłaczane prawa, umowy społeczne, reguły i obrządki religijne nie powstrzymają ludzkiej natury z jej wrodzonymi instynktami i popędami: ona po prostu nie daje się ucywilizować. Nieprzypadkowo po powrocie do Anglii (czyli na kolejną wyspę) Edward żyje w nieustannym lęku: powrót między ludzi nie tylko nie przywrócił mu oczekiwanego „poczucia ufności i braterstwa”, ale odwrotnie – wzmógł stan lęku i niepewności.

„Widzę bowiem twarze żarliwe lub pogodne, inne są tępe lub groźne, jeszcze inne niezdecydowane albo nieszczere, w żadnej jednak nie dostrzegam spokojnej powagi istot rozumnych. Wydaje mi się, iż widzę w nich wyzierające na zewnątrz zwierzę i czekam chwili, kiedy degradacja Wyspiarzy po raz drugi rozegra się na moich oczach – w niepomiernie szerszej skali”.

Mikrospołeczność zamieszkująca wyspę doktora Moreau jest bowiem odbiciem współczesnego społeczeństwa, a powieść Wellsa to także satyra na wiele zjawisk społecznych, dowodzących, jak pozorne jest ucywilizowanie ludzi:

„Zwierzoludy, pokornie szepczące zasady Prawa, które po kryjomu łamią, są symbolem powierzchownej religijności, która zamiast – zgodnie z istotą chrześcijaństwa – być podstawą radykalnej odmiany życia, staje się pustym rytuałem godzonym z zupełnie niechrześcijańskim postępowaniem. (…) Małpolud, który jest dumny z konstruowania coraz bardziej skomplikowanych i nic nieznaczących słów nazywanych przez siebie wielkimi rzeczami, stanowi karykaturę rozmaitych pseudointelektualistów próbujących uchodzić za elitę. Natomiast wstydliwe zakrywanie przez samice swoich zdeformowanych i szpetnych ciał obfitym odzieniem można odczytywać jako zjadliwą i okrutną ironię na prawdziwy powód skromności i wstydliwości w ubiorze niektórych pań”.

(Bartłomiej Grzegorz Sala „W upiornym laboratorium”)

„Wyspa doktora Moreau” Wellsa to doskonały dreszczowiec, który nie tylko się nie zestarzał, ale wciąż pozostaje przerażająco aktualny. W dwudziestym pierwszym wieku powinien stać się lekturą obowiązkową. Ta niepozorna objętościowo powieść (sto pięćdziesiąt stron z okładem) porusza całą gamę problemów, z którymi przyjdzie się nam zmierzyć w najbliższej przyszłości.