Kontynuacja „Bluesa duchów”, horroru nagrodzonego Bram Stoker Award 2006.

„Kiedy to się stało, był październik. Takie rzeczy zawsze powinny się zdarzać w październiku. W październiku spodziewasz się umierania”.

Mieszkańcy Pine Deep szykują się na Halloween i jeszcze nie wiedzą, jak bardzo mają przechlapane, chociaż niewielka grupka zaczyna domyślać się prawdy. Przestępcy, którzy uciekali przez Pine Deep i zostali zabici (kilkakrotnie), wciąż włóczą się po okolicy, ponawiając ataki na naszych bohaterów. Zaraza, pustosząca zbiory, przybiera niespotykane rozmiary: Pine Deep ma więcej plag niż Egipt za czasów Mojżesza. W całej okolicy trzymają się jeszcze tylko czosnek i ostrokrzewy. Na bagnach w Mrocznym Jarze rośnie w siłę Zło, a jego ludzcy pomocnicy realizują w sekrecie plan „Szefa”, który chce zmieść żywych z powierzchni ziemi („Kiedy Czerwona Fala uderzy, ci biedni dranie w mieście nie będą mieli żadnych szans”). Rozwojowi wydarzeń przygląda się z niepokojem duch zamordowanego Orena Morse`a. Tymczasem Halloween zbliża się wielkimi krokami, do Pine Deep – najbardziej nawiedzonego amerykańskiego miasteczka – zaczynają ściągać tłumy turystów, a burmistrz, nękany przez koszmarne sny i ducha siostry, powoli traci rozum.

„Song umarłych” straszy jeszcze bardziej niż część pierwsza. Przybywa w nim potworów (także tych ludzkich) i następuje wyraźne zagęszczenie scen grozy, przy czym Maberry wykorzystuje cały bogaty arsenał horrorowych chwytów: mamy tu pukające do drzwi wampiry, niespokojne duchy, sprzedajnych policjantów, zwyrodniałego ojczyma, walczącego z postępującą przemianą wilkołaka, europejskiego nieśmiertelnego potwora, a nawet wstające z grobu zombiaki. I kukurydzę, oczywiście.

„Wielki kopiec, najbliższy kukurydzy, zadygotał. Stosy luźnej ziemi drżały przez chwilę, znieruchomiały, a potem odpadły od kopca błotnistymi grudami. Całe zbocze osunęło się, odsłaniając rękę: białe jak wosk ciało w podartym brudnym rękawie. Martwe palce leżały na wpół zgięte niczym robaki wokół dłoni uwalanej błotem. Paznokcie były grube i ciemne, połamane i oblepione zaschniętą krwią”.

W trylogii o Pine Deep Maberry w umiejętny sposób połączył ze sobą wszystkie elementy, które lubię w horrorach, przy czym uczciwie trzeba wspomnieć, że wiele z nich charakterystycznych jest dla prozy Stephena Kinga (niewielkie prowincjonalne miasteczko, w którym wszyscy się znają; sekrety i grzeszki mieszkańców; zło rodem z tanich horrorów pukające do drzwi naszych bezpiecznych domów w realnym świecie). Autor „Songu umarłych” dorzucił do tego zestawu solidną dawkę makabry i bluesa oraz całe połacie falującej kukurydzy, której w horrorach nigdy za wiele. Nasycona grozą i tajemnicą seria o Pine Deep spodoba się wszystkim poszukiwaczom mocnych wrażeń.