„Romeo i Julia” w wersji zombilijnej. Jest nawet scena balkonowa.

Po raz kolejny przedstawiciele dwóch wrogich światów zakochują się w sobie bez pamięci: „Ona jest Żywa, a ja jestem Martwy, ale lubię myśleć, że oboje jesteśmy ludźmi. Nazwijcie mnie idealistą”. W końcu, jak twierdził wielki Szekspir, czymże jest nazwa? Czy róża pod inną nazwą pachniałaby inaczej?

„Tęsknię za R. Czy to takie porąbane, jak mi się wydaje? Tylko dlatego, że jest… czymkolwiek jest? Szczerze mówiąc, myślę, że jest bardziej żywy niż połowa ludzi tutaj. Na pewno bardziej niż tata. To znaczy zombie to tylko nazwa stanu, którego nie rozumiemy. A co znaczy nazwa, nie?”

Przyznać trzeba, że R. to zombie szczególny. W świecie truposzy wciąż może jeszcze uchodzić za amanta: jest dopiero w początkowym stadium rozkładu. Poza tym R. przejawia nieco większą wrażliwość niż inni – nie lubi jeść żywych, rozpacza nad utraconą umiejętnością czytania, myśli i próbuje artykułować słowa:

„To wielka frustracja związana z moją egzystencją. W głowie stawiam skomplikowane rusztowania słów, by sięgnąć sufitu katedry i namalować swoje myśli, ale gdy otwieram usta, wszystkie znikają. Jak dotąd, udało mi się wypowiedzieć najwięcej cztery sylaby, zanim mnie zatkało. A niewykluczone, że jestem najbardziej wygadanym zombie na tym lotnisku”.

Zombie okupujące lotnisko zorganizowane są w prymitywną społeczność: mają coś w rodzaju szkoły („Źle! – ryczy jej nauczyciel. – Do gardła!”) i coś w rodzaju kościoła, w którym starzy Kościści udzielają R. i jego zombie dziewczynie dziwacznego ślubu. „Dzień po naszym ślubie mamy już dzieci”. Opieka nad sierotami zombie to wielka odpowiedzialność, gdyż młodzi Martwi są pozbawieni naturalnych instynktów, ale posiadanie potomstwa, nawet adoptowanego, wywołuje następną zmianę w i tak już nietypowym bohaterze: „Gdzieś głęboko w sobie, w jakiejś mrocznej i zasnutej pajęczynami komnacie czuję, że coś drgnęło”. Podczas kolejnego polowania na Żywych R. posila się mózgiem Perry`ego i przeżywając w ten sposób jego życie, dostrzega w wizjach Julie:

„Nigdy dotąd nie miałem tak głębokiej wizji, jakby przez moją głowę przelatywało całe życie. W oczach czuję ukłucia łez, ale w kanalikach nie ma już płynu. Uczucia płoną jak gaz pieprzowy. Pierwszy raz od śmierci czuję ból.

Słyszę obok siebie krzyk i odwracam się. To ona. Jest tutaj, skulona w kącie, nieuzbrojona, płacząca i krzycząca, gdy zbliża się do niej M. (…) Wciąż jestem zdezorientowany, niepewny tego, gdzie albo kim jestem. Ale przynajmniej mogę ją chronić”.

Tak rozpoczyna się najdziwniejsza historia miłosna, która przywróci życie martwemu chłopakowi i zmieni cały nieumarły świat. Jednak książka Isaaca Mariona jest, na szczęście, czymś więcej: „Wiecznie Żywy” to przede wszystkim oryginalna opowieść postapokaliptyczna, przedstawiona z punktu widzenia zombie – i, trzeba dodać, przedstawiona świetnie. R. w roli narratora jest po prostu kapitalny. Jego przemyślenia i obserwacje wzbogacają powieść o zaskakujące refleksje, a sposób, w jaki portretuje postapokaliptyczny świat – niekonwencjonalny, poruszający, słodko-gorzki, a czasem też niezamierzenie komiczny – uważam za największy atut książki. Warto przeczytać.