Wampiry po polsku – historia intrygująca, gdyż nieoczywista.

„Jedna krew burzy się w żyłach po śmierci, nie chce wystygnąć i trzeba wtedy wstawać z grobu, trzeba szukać innej, która da ukojenie”.

Głównym bohaterem tej opowieści jest Wieńczysław Pskit, szeregowy pracownik Orlenu, który nie ma ambicji, by piąć się wyżej, jeździ starym mercedesem po ojcu i wciąż mieszka z matką („Jedzenie pod nos i zmywające się bez mojego udziału gary”). Pod wyćwiczonym uśmiechem skrywa naturę samotnika, unikającego wchodzenia w jakiekolwiek relacje. Ponieważ siedzimy w jego głowie, z czasem przestajemy nabierać się na ten uśmiech i uświadamiamy sobie, że Wieńczyk właściwie od samego początku był jakiś dziwny – no bo który jedenastolatek wlazłby z własnej woli do trumny, żeby poprzytulać się do trupa?

Cała historia zaczęła się w 1984 roku, gdy w tragicznym wypadku zginęła siostra cioteczna i nierozłączna towarzyszka życia Wieńczyka, Nika, która po swojej śmierci próbowała go uchlać (to ten moment z włażeniem do trumny). Śmierć dziewczyny i dramatyczne wydarzenia w bieszczadzkiej wiosce (odcinanie głowy i przebijanie ciała zmarłej metalowym zębem brony) położyły się cieniem na życiu Wieńczysława. Towarzysząc mu jako dorosłemu już mężczyźnie, wielokrotnie nie możemy się oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z jednym z tych wewnętrznie pokręconych bohaterów Kinga – sam Wieńczyk kilkakrotnie zresztą odwołuje się do twórczości Króla Grozy. Pewną sugestią może też być dobór lektury (thriller o psychopacie) oraz wypowiedź bohatera na temat komentarzy, zamieszczanych przez czytelników na popularnym portalu książkowym:

„Przed zaśnięciem skończyłem czytać Straconych Ketchuma i swoim zwyczajem wszedłem na ulubiony portal książkowy, by ocenić powieść. Rozczuliły mnie opinie kilku czytelniczek, że nie podoba im się ta pozycja, ponieważ nie polubiły jednego z głównych bohaterów. Ludzie chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.

Dołożyłem dwie gwiazdki ekstra za kreację psychopaty, a potem, kiedy już wyłączyłem komputer i zgasiłem światło, zacząłem się zastanawiać, co pomyślałby sobie potencjalny czytelnik o mnie, gdybym był postacią jakiejś książki. Cóż, z pewnością wielu by mnie nie potrafiło ani polubić, ani zrozumieć”.

„Jedna krew” Stefana Dardy to wciągająca historia, która zaskoczy was wielokrotnie – i to jej największy atut. Drugim jest klimat: zapyziała wioska gdzieś w Bieszczadach, stare podania, kazirodztwo, wampiry, cmentarz pełen bezgłowych trupów, klątwa jednej krwi, jeden stary ksiądz i jeden „bezwzględny skurczybyk”, polowanie na strzygi… Palce lizać i obgryzać. Za Wieńczyka i paskudne wampiry o prasłowiańskiej genezie dokładam dwie gwiazdki ekstra.