„- Dobrze! Pod wodę z nim! Utop dziadygę!

– To utopiec. Nie da się go utopić”.

Komiks „Wiedźmin: Dom ze Szkła” rozłożył mnie na łopatki dialogami. Nie wiem, czy był to efekt zamierzony, ale lektura wprawiła mnie niespodziewanie w chichotliwy nastrój.

Podczas samotnej wędrówki Geralt spotyka Jakuba Orsztyna, który od dziewięciu lat tkwi w tym samym miejscu z nadzieją ujrzenia swojej zamordowanej przez wampiry żony, Marty („To ona, widzisz? Tam, na wzgórzu. Patrzy na nas”). Marta nawet po śmierci nie chce (nie może?) opuścić posiadłości nazywanej Domem ze Szkła. Już w towarzystwie wdowca wiedźmin zagłębia się w straszny, nawiedzony Czarny Las. W strasznym, nawiedzonym Czarnym Lesie bohaterowie natrafiają najpierw na równie straszny cmentarz („Psiamać, ponure miejsce”), gdzie spotykają Golluma. Przepraszam, nie Golluma, lecz kobietę. („To nie kobieta”). Przepraszam, nie kobietę, lecz babę cmentarną. Szybki zerk do „Bestiariusza słowiańskiego” wzbogacił mnie o informację, że baba cmentarna to demon, który napotkanych ludzi próbuje zaciągnąć między mogiły. Kolejne zerki były mi potrzebne, by sprawdzić leszego, ghula, sukkuba i jeszcze parę innych maszkar. To właśnie sceny z udziałem stworów pochodzących ze słowiańskiej mitologii uznałam za najlepszą część komiksu.

W końcu – pomimo rozmaitych przeszkód – bohaterowie docierają do celu, którym jest tytułowy Dom ze Szkła, skrywający mnóstwo tajemnic. Od tego momentu będzie nie tylko strasznie, ale też surrealistycznie (czasem z przewagą erotyki przy jednoczesnym braku logiki).

„- Zawsze wspinasz się po ścianach?

– Nie zawsze. Czasem wchodzę przez okna”.

Komiks „Wiedźmin: Dom ze Szkła” opowiada oryginalną historię osadzoną w świecie wiedźmina. Opowiada ją, moim zdaniem, w sposób niepotrzebnie momentami zawikłany i rozwlekły. Paul Tobin, zdobywca nagrody Eisnera, odchodzi od quasi-średniowiecznej, fantastycznej stylistyki, dryfując bardziej w kierunku gotyckiego horroru (motyw nawiedzonego domostwa). Ta zmiana z pewnością nie wszystkim fanom Białego Wilka przypadnie do gustu. Podobnie rzecz ma się z rysunkami, za które odpowiada Joe Queiro. Są niechlujne, uproszczone, kanciaste, utrzymane w stylu charakterystycznym dla „Hellboya”, co sprawia, że historia o wiedźminie wygląda jak swojski bigos zaserwowany przez restaurację McDonald`s. Jeśli jesteście ciekawi, jak smakuje, sięgnijcie po komiks.