„Nawet silny mąż może poddać się kaprysom ładnej dziewczyny w szpiczastych trzewikach”.

Wiedźmy z Pendle grabiły sobie od dawna. Tym razem stracharz zamierza rozprawić się z nimi na dobre. Może jednak nie docenić przeciwnika…

Pendle to złe miejsce, a życie tam jest niepewne i skomplikowane. W rozległym okręgu roi się od wiedźm, które należą do trzech potężnych rodzin, zwanych klanami: Malkinów, Deane`ów i Mouldheelów. Klany kłócą się o wpływy i władzę, jednak w obliczu wspólnego celu potrafią się zjednoczyć, co miało miejsce w przeszłości, gdy rzuciły klątwę na Gregory`ego. Malkinowie zdążyli już porozumieć się z Deane`ami, a teraz dążą do sojuszu z Mouldheelami, którzy praktykują magię krwi i kości oraz potrafią posługiwać się lustrami. Stojąca na czele Mouldheelów młoda, ale niezwykle uzdolniona i bardzo ambitna Mab nie ma najmniejszej ochoty podporządkowywać się Malkinom i tylko jej ambicje oraz zdrowy rozsądek stoją klanom na przeszkodzie (przynajmniej do czasu, kiedy chęć zemsty na Tomie okaże się silniejsza).

Podejrzenia stracharza okazują się, niestety, prawdziwe: klany planują połączyć moc kręgów, by w najbliższe pogańskie święto przywołać na świat prastare Zło. Wszelkimi sposobami próbują też pozbyć się Toma Warda, który zgodnie z przepowiednią jest jedyną osobą mogącą zagrozić narastającemu Mrokowi. Najpierw jednak chcą wymóc na nim, by dobrowolnie otworzył podarowane mu przez matkę tajemnicze skrzynie, które wiedźmy ukradły z farmy, uprowadzając jednocześnie w charakterze zakładników Jacka, jego żonę Ellie i małą Mary.

W czwartej części cyklu pojawiają się nowe interesujące postacie. Jedną z nich jest Mab, która rywalizuje z Alice o względy Toma:

„Krąg Mouldheelów rośnie w siłę i zaczyna poważnie zagrażać pozostałym dwóm. I odpowiada za to nowe pokolenie. Mab ma najwyżej czternaście lat, jest jednak groźniejsza niż dwakroć starsza czarownica. Już teraz przewodzi całemu klanowi. Pozostali się jej boją. Powiadają, że to świetna widząca i potrafi odczytywać przyszłość lepiej, niż jakakolwiek wiedźma przed nią”.

Druga to Grimalkin, wiedźma zabójczyni pozostająca na usługach klanu Malkinów. Para się śmiercią i torturami, ale przestrzega kodeksu honorowego i nie ucieka się do podstępów. Jest łowcą doskonałym, a polowanie na ludzi traktuje jako sprawdzian swych umiejętności:

„Była potężna, a także, na swój sposób, piękna. I gdy tak na nią patrzyłem, poczułem dreszcz. Jej wargi pokrywała czarna farba. A gdy otworzyła usta w parodii uśmiechu, przekonałem się, że zęby ma spiłowane na ostro. W tym momencie przypomniałem sobie słowa Tibba… Patrzyłem wprost w zęby śmierci.

– Zawiodłeś mnie – Grimalkin oparła się o pień ostatniego drzewa i opuściła sztylety tak, że długie klingi skrzyżowały się na wysokości kolan. – Tak wiele o tobie słyszałam, i mimo twojej młodości liczyłam na więcej. Teraz widzę, że jesteś ledwie dzieckiem, niegodnym moich umiejętności. Szkoda, że nie mogę zaczekać, aż staniesz się mężczyzną”.

Joseph Delaney jest mistrzem w serwowaniu tej samej potrawy: niby wszystko już było, ale znowu podano inaczej. Oszczędza to przykrych niespodzianek zagorzałym wielbicielom Kronik Wardstone, którzy mogą zasiąść do lektury z tą rzadką pewnością, że dostaną dokładnie to, czego się spodziewali – przynajmniej dopóki autorowi nie skończą się dodatki. Dużo wody jednak upłynie, zanim to źródełko wyschnie. W bestiariuszach roi się od potworów, tak jak w Pendle roi się od wiedźm, które tutaj spisały się doskonale, bez dwóch zdań.