„Jest taka klątwa.

Mówią:

Obyś żył w ciekawych czasach!”

Pamiętacie jeszcze Rincewinda, „całkowitą i nieodwracalną hańbę dla wszystkich magów”? Był ścigany przez niemal każdą armię świata, „rzucany po powierzchni życia jak groszek na bębnie”, a jako jedyny mag, znający język agatejski, miał też wątpliwy zaszczyt służyć za przewodnika pierwszemu zagranicznemu turyście, który podarował mu wściekle niebezpieczny kufer z nóżkami. Ów turysta, pechowo dla Rincewinda, napisał wspomnienia z wakacji w Ankh-Morpork. Krążące w Imperium Agatejskim w drugim obiegu zapiski wznieciły nastroje rewolucyjne i dorobiły Rincewindowi legendę, której wcale sobie nie życzył. Kiedy kurierski albatros przybywa do Ankh-Morpork z żądaniem przysłania „Wielkiego Maga”, koledzy z Niewidocznego Uniwersytetu z radością wysyłają Rincewinda do trapionego niepokojami Imperium, w którym pięć potężnych rodów walczy właśnie o tron.

Źle się dzieje w państwie za wielkim murem. Zwykli obywatele osiągnęli tu taki stopień posłuszeństwa, że nawet baty nie są już potrzebne. Zadowalają się „miską prosa z jakimiś śmieciami” i bez słowa skargi pchają taczki wypełnione błotem, bardzo starannie unikając kontaktu wzrokowego, bowiem przyglądanie się innym w sposób, który ktoś mógłby uznać za natarczywy, rodzi ryzyko gwałtownej śmierci. Ludzie tutaj nauczyli się niczego nie widzieć i bez szemrania robić to, co im się każe:

„Imperium miało coś gorszego od bata. Miało posłuszeństwo. Bat skryty w duszy. Wykonywać polecenia każdego, kto mówi, co robić. Wolność oznacza tylko, że mówi ktoś inny”.

W tej egzotycznej krainie, przywodzącej na myśl komunistyczne Chiny, nieudany mag z zachodniego świata zostaje wplątany w polityczne rozgrywki, znacznie go przerastające. Po swojej stronie ma jedynie grupkę dzieciaków z rewolucyjnej Czerwonej Armii, którym sprzeciwianie się władzy nie przychodzi łatwo („Ciągły postęp i ograniczone nieposłuszeństwo przy zachowaniu ściśle określonych dobrych manier”), jednego kwantowego motyla pogodowego z mandelbrotowskimi deseniami na skrzydełkach oraz przekomiczną Srebrną Ordę, zasługującą na osobny akapit.

Przerażająca, choć dość powolna Srebrna Orda złożona jest z sześciu wiekowych barbarzyńców, którzy dawno już przekroczyli swoją datę ważności. Dokuczają im różne zdrowotne problemy, jednak wszyscy razem posiadają „prawie pięćset lat skoncentrowanego doświadczenia bohatersko-barbarzyńskiego”. Na czele bandy stoi sam Cohen Barbarzyńca, ale jej mózgiem jest były nauczyciel geografii Ronald Saveloy, zwany Ucz:

„Światem rządzą kawałki papieru, myślał Cohen. Z pewnością rządzą tą jego częścią. A Ucz… Ucz rządzi kawałkami papieru. Może i nie jest materiałem na tradycyjnego barbarzyńskiego bohatera, mimo głębokiego przekonania, że wszystkich dyrektorów szkół należy przybić do wrót stodoły. Ale znakomicie radzi sobie z kawałkami papieru.

W dodatku mówi po agatejsku. W każdym razie mówi lepiej od Cohena, który poznał przypadkiem tylko kilka niezbędnych słów. Twierdzi, że nauczył się języka z jakiejś starej książki. Podobno to zadziwiające, ile ciekawych rzeczy można znaleźć w starych książkach”.

Niewychowanych, skłonnych do przemocy barbarzyńców Ucz traktuje jak kolejną klasę, z podziwu godnym uporem próbując ich nauczyć cywilizacji:

„Srebrna Orda wędrowała uliczkami Hunghung.

– Nie nazwałbym tego pieprzonym czesaniem miasta i rąbaniem każdego spotkanego głąba – mruczał Truckle. – Kiedy jeździłem z Bruce`em Hunem, nigdy nie wchodziliśmy przez główną bramę jak banda ckliwych matko…

– Panie Nieuprzejmy – przerwał mu pospiesznie Saveloy. – To chyba odpowiednia chwila, żeby zajrzeć do listy, którą dla pana przygotowałem.

– Jakiej pieprzonej listy? – zapytał Truckle, groźnie wysuwając szczękę.

– Listy przyjętych, cywilizowanych słów, prawda?”

Srebrna Orda ze zdumieniem odkrywa, że tak zwana cywilizacja jest w istocie bardziej barbarzyńska od wszystkiego, z czym mieli do czynienia w swym długim, barbarzyńskim życiu. Tworzą ją ludzie pozbawieni honoru, podstępni i podli, którzy posługują się plotkami, pomówieniami i trucizną. Chowają się za plecami innych i bez mrugnięcia okiem wysyłają setki ludzi na śmierć, choć sami nigdy nie trzymają miecza w ręku. „Dużo się uczę o tej cywilizacji, nie ma co” – kpi z nauczyciela Cohen.

„- Barbarzyństwo? Ha! Kiedy my zabijamy ludzi, robimy to szybko i sprawnie, patrząc im w oczy, i chętnie potem postawimy im piwo na tamtym świecie. Żadnych pretensji. Nigdy nie znałem barbarzyńcy, który by ciął ludzi powolutku w małej celi albo torturował kobiety, żeby ładniej wyglądały, albo wlewał truciznę do porządnego żarcia. Cywilizacja? Jak to jest cywilizacja, możesz ją sobie wcisnąć tam, gdzie słońce nie dochodzi!”

W „Ciekawych czasach” Terry Pratchett nie szczędzi nam gorzkich uwag na temat ludzkiej natury i stworzonego przez nas „porządku”, opartego zawsze na wyzysku jednych przez drugich. Pod płaszczykiem cywilizacji ukrywają się ciemne interesy, paskudne charaktery i sposoby osiągania celów tak nieludzkie, że budzą wstręt nawet w sercach barbarzyńców. Przygnębiająca konkluzja.