Imogen Hermes Gowar narobiła mi kłopotu swoją książką – pięknie wydaną, przyjemną w lekturze, ale nic poza tym. Gdyby usunąć z niej syrenę, byłaby to przeciętna powieść obyczajowa z happy endem.

Zwlekałam z tą recenzją długo – chyba zbyt długo, gdyż książka niemal całkowicie wyleciała mi z głowy, co tylko potwierdza moją opinię, że nie ma w niej nic zapadającego w pamięć, poruszającego emocje, uzależniającego. „Syrena i Pani Hancock” była na mojej liście pozycji obiecujących. Obecnie należy do pozycji odfajkowanych – co stwierdzam z żalem.

Zacznijmy od głównej bohaterki, która w trakcie lektury przeobraża się nagle z rozkapryszonej, próżnej i zepsutej kurtyzany w uczciwą, mądrą (!) i skromną żonę kupca. A tu mi kaktus rośnie… Przemiana tyleż gwałtowna, co niewiarygodna, możliwa w tanich romansach i bajkach dla dzieci, ale nie w powieści z ambicjami. Fajnie, że pani Hancock życie się ułożyło, wszyscy lubimy happy endy, ale dziećmi już nie jesteśmy i w bajki nie wierzymy. Nawet syrena tu nie pomoże.

Syrena, skoro już o niej mowa, zdaje się być wciśnięta do powieści trochę na siłę – dlatego zgrzyta. Jest jak majonez w szarlotce, jak młodopolski symbolizm w „Trędowatej” i jak krokodyl w „Zemście” Aleksandra Fredry: wyrafinowana , głęboka i całkowicie zbędna. Angelica Neal, niczym Klara igrająca z Papkinem, życzy sobie rzeczy niemożliwej, żywej syreny, ale – w przeciwieństwie do Papkina – poczciwy pan Hancock to absurdalne życzenie spełnia, co ma katastrofalne skutki nie tylko dla bohaterów, lecz także dla świata przedstawionego, który z miejsca traci swą wiarygodność.

Trzeba wam bowiem wiedzieć, że powieść Imogen Hermes Gowar chwalona jest za wierne odtworzenie realiów osiemnastowiecznej Anglii i porównywana do osiągnięć Charlesa Dickensa, co tłumaczy zarówno mój na nią apetyt, jak i rozczarowanie po skonsumowaniu (skoro już jestem przy tej kulinarnej metaforyce…). Nie przeczę, autorka odrobiła pracę domową: trafimy i do domu owdowiałego kupca, i do portu, i na balangę w ekskluzywnym burdelu, sporo dowiemy się o ówczesnej modzie i obyczajowości, przyjrzymy się kulisom polityki, sytuacji kobiet i ludzi o odmiennym kolorze skóry, docenimy lekkie pióro i koloryt epoki, spróbujemy nawet uzasadnić obecność surrealistycznej syreny różnymi naciąganymi interpretacjami, ale to wszystko nie czyni z „Syreny i Pani Hancock” powieści wybitnej – bo tak w internetach jest określana. Z książką Imogen Hermes Gowar przyjemnie spędziłam wieczór, jednak – po całym tym hałasie w internetach – spodziewałam się po niej znacznie więcej. Potwierdzić natomiast mogę, że zachwyty nad elegancją tego wydania nie były przesadzone.