Wróżka łazienkowa jest rozmiaru niewielkiego komara. Rozmnaża się za pośrednictwem mydlanych baniek i żre nasze drogocenne kremy przeciwzmarszczkowe.

O fantastycznych stworach opowiada nam specjalistka w dziedzinie magicznej zoologii i botaniki, doktor Katarzyna Bach, która w dzieciństwie przeżyła bliskie spotkania z trzema z nich: z gnomem pralki, z chochlikiem żyrandola i z duszkiem spiżarniowym. Jak zapewnia doktor Bach, dziwostwory spotkać można niemal wszędzie, trzeba tylko umieć patrzeć. A dzieci potrafią patrzeć jak mało kto: świat widziany ich oczami jest magiczny, niezwykły i pełen cudów. Tylko dziecko może dostrzec w obracającym się bębnie pralki strasznie brzydką małą istotkę, ordynarnie wywalającą jęzor – ja widzę tam jedynie perspektywę zbliżającego się prasowania (choć raz, ku swemu przerażeniu, dostrzegłam również wirujący telefon syna…). Na szczęście istnieje genialny Fernando Falcone: na jego fantastycznych ilustracjach dziwostwory wyglądają tak solidnie i przekonująco, że uwierzy w nie nawet stary pryk.

W supermarketach mieszkają tyciuteńkie duszki z wielgachnym apetytem. Trudno je zauważyć (oczywiście), ponieważ noszą ubrania oklejone etykietami, a kolor ich skóry ułatwia kamuflaż. Wtranżalają jedynie ciastka, słodycze i przetwory mleczne, dlatego zazwyczaj ubierają się ciepło – sami wiecie, jak rześko bywa w dziale z nabiałem…

Nie zapałałam miłością do wróżek bibliotecznych: choć wyglądają na stateczne stare panny, pożerają kartki i streszczają książki, w których mieszkają (biada temu, kto przed lekturą zdradzi mi zakończenie). Mieszają też w fabułach, a przecież wiadomo, czym to się kończy (przeczytajcie sobie „Strażniczkę książek”…) Skrzydlate wróżki parków i ogrodów są natomiast całkiem sympatyczne: przyjaźnią się z ptakami, którym pomagają, kochają muzykę i taniec, mają delikatne głosy i nieodparty pociąg do szybkości – trochę jak kolibry.

Dzięki „Fantastycznej encyklopedii małych stworów” odkryłam wreszcie, kto stoi za notorycznym podkradaniem klucza do mojej sali. To nie krasnoludki, jak początkowo sądziłam (zwracam honor). Najprawdopodobniej to robota szkolnego gnoma, stwora wielkości używanego ołówka, który żywi się resztkami uczniowskich śniadań. Swoją drogą, mógłby odpuścić sobie ten klucz i zająć się dla odmiany klasówkami – tymi niesprawdzonymi…

O skrzatach cmentarnych wam nie opowiem – trochę to jednak makabryczna historia… Małym strojnisiom polecam część poświęconą lustrzanej czarodziejce, a niereformowalnym urwisom rozdział o małym trollu piłkarskich boisk i jego smutnym końcu (patrz: „Stary troll klatki schodowej”).

„Fantastyczna encyklopedia małych stworów” prezentuje tylko znikomą część nieskończonej liczby maleńkich istot żyjących we wszystkich zakątkach Ziemi: „niektóre są dziwne, inne sympatyczne i zabawne, a jeszcze inne tak przerażające, że na ich widok włosy jeżą się na głowie”. Nie wiem, które konkretnie zalęgły się w moim domu, ale – na wszelki wypadek – przeszkoliłam kota…