„… ten ląd, gdzie zawsze ma się ku zimie. Kraina, gdzie na wzgórzach zasiadają chmury, a w dolinach płyną mgły. Gdzie południe trwa chwilkę, zmierzchy i wieczory ciągną się niepomiernie, a północ ani myśli się skończyć”.

Nie trzeba być miłośnikiem opowieści grozy, by docenić te perełki, po staroświecku urocze, idealne do głośnego czytania przy kominku. Ray Bradbury, uznany autor science fiction, zaskakuje swoim talentem do snucia opowieści niesamowitych: niezwykle nastrojowych, klimatycznych i bardzo zróżnicowanych. Zachwyca swoboda, z jaką ten debiutujący wówczas pisarz maluje słowami bardzo plastyczne, sugestywne obrazy, z niewymuszoną łatwością żonglując stylami i potrącając w naszych sercach rozmaite struny.

„Ów kraj, na który składają się głównie piwnice, podpiwniczenia, szopy na węgiel, szafy, strychy i ukryte przed słońcem spiżarnie. Owa ziemia, której mieszkańcami są jesienni ludzie snujący wyłącznie jesienne myśli. Ci ludzie, których nocne wędrówki po pustych chodnikach brzmią zupełnie jak deszcz…”

Najbardziej zaskakującym opowiadaniem w zbiorze jest „Jezioro” – historia bardziej wzruszająca niż straszna, a do tego niezwykle poetycka i sugestywna. Minimalistyczny majstersztyk o spełnieniu i utracie z opustoszałą plażą i jesiennym niebem w tle, z symbolicznym zamkiem z piasku wzniesionym do połowy, gdyż każdy z nas pojedynczo jest niepełny i nieukończony.

„Pobiegłem. Piasek wirował u moich stóp, wiatr aż mnie podnosił. Wiecie, jak to jest, kiedy się biegnie z rozłożonymi ramionami, że przez wiatr czuje się wręcz coś jak welony ciągnące się za palcami.

Jak skrzydła”.

Na przeciwnym biegunie znajdują się opowieści niemal humorystyczne, napisane z wdziękiem charakterystycznym dla dawnych czarnych komedii, jak ta, której bohaterką jest przeurocza i bardzo niezależna staruszka, z premedytacją ignorująca istnienie śmierci („Była sobie starsza pani”).

“- Gdzie masz samochód, Emily?

– Jest w garażu… proszę cioci.

– Doskonale! – Tildy niemal wypchnęła ją za drzwi. – A teraz… – bystrym wzrokiem rozejrzała się po ulicy. – Którędy do zakładu pogrzebowego?

Emily musiała trzymać się poręczy, żeby zejść po stopniach: – Ciociu Tildy, co właściwie chcesz zrobić?

– No jak to? – uniosła się Cioteczka, niepewnie schodząc za dziewczyną, aż blade policzki zatrzęsły się z wściekłości. – Przecież oczywiście odzyskać ciało! Ciało chcę mieć z powrotem! Ruszże się!”

Śmierć u Bradbury`ego jest upersonifikowana: zjawia się na przykład pod postacią milczącego mężczyzny w czerni. Posiada również swój charakterystyczny atrybut, kosę („Kosa”). Śmierć łączy się z niezgodą na przemijanie, z buntem przeciw starzejącemu się ciału, z żalem i przygnębieniem wywołanymi przez nieuchronne i jakże przytłaczające zmiany, z poczuciem bezsensu istnienia, ale i z poczuciem zagrożenia („Następna” – rety skarpety, nie dam się wywieźć do Meksyku…). W średniowieczu śmierć wyobrażano sobie jako nagi szkielet, który jest przecież częścią ludzkiego ciała: podtrzymuje nasze nogi, ręce i głowę – „zupełnie jakby czuło się za plecami obecność kogoś, kogo nie powinno tam być”. Obecność szkieletu zatruwa życie panu Harrisowi („Szkielet”), karmi jego hipochondrię, nie pozwala mu zapomnieć o śmiertelności, aż w końcu ta zmyślnie połączona, ale zupełnie zwykła kupa kości staje się myślącym, wyrachowanym wrogiem, z którym należy stoczyć bitwę:

„Zaczął wygrażać pięścią własnej kościstej twarzy, ze szczególnym uwzględnieniem żuchwy, kości szczękowej, czerepu, kręgów szyjnych:

– Ty cholerna zarazo, ty! Myślisz, że mnie zagłodzisz, że zgubię kilogramy, hę? Chcesz mnie obedrzeć z ciała, aż zostanie tylko skóra i kości. Próbujesz się mnie pozbyć, by rządzić samowładnie, tak? O nie, nie!”

Opowiadania, w których narratorami są dzieci, przypominają swym klimatem najlepsze dokonania Stephena Kinga. „Emisariusz”, historia ciężko chorego chłopca, któremu jedyny kontakt ze światem zapewnia wierny pies, to niemal „Cmętarz zwieżąt” w pigułce. W „Pajacyku z pudełka” dopiero śmierć matki wyzwala bohatera z kajdan nadopiekuńczej miłości:

„- Parę chwil temu biegł tędy taki szkrab. Śmiał się i płakał, płakał i śmiał, wszystko naraz. Podskakiwał i dotykał, czego tylko się dało. Zwykłych rzeczy: ulicznych latarń, słupów telefonicznych, hydrantów, psów, ludzi. Ba, także chodników, płotów, samochodów, szyb wystawowych, szyldów przed zakładami fryzjerskimi.”

Na uwagę zasługują również inne opowiastki: „Wuj Einar”, opowiadanie lekkie i radosne jak bajka na dobranoc, „Lokator z piętra” – historia rezolutnego i ciekawskiego jedenastolatka (idealnego kandydata na studia medyczne), „Rodzinny zjazd”, wywołujący silne skojarzenia z „Rodziną Adamsów”, ale poruszający w rzeczywistości trudny temat odmienności i wyobcowania, oraz znacznie bardziej niesamowite „Zbiegowisko” i „Mały skrytobójca”.

W „Październikowej krainie” znajdziemy też historyjki z morałem. „Czujny żeton pokerowy H. Matisse`a” to kpina z awangardowych artystów i ludzi bezrozumnie podążających za modą, zawdzięczających swą popularność jedynie starannie tworzonym pozorom, pod którymi nie kryje się nic: ani talent, ani wizja, ani mądrość. Kierują się umysłowością tłumu, ślepo goniąc za najnowszymi trendami i wygłaszając tonem nieznoszącym sprzeciwu „nieomylne” werdykty oraz opiniotwórcze sądy.

„Ach, sztuka! O, życie! Wahadło kołyszące się to w jedną, to w drugą stronę, od skomplikowania do prostoty i znów ku rzeczom zawiłym. Od romantyzmu do realizmu i z powrotem. Człowiek bystry jest w stanie przewidzieć każde perihelium intelektualnego trendu, przygotować się na ryzyka nowych orbit”.

„Październikowa kraina” Bradbury`ego to literatura grozy na najwyższym poziomie: wysmakowana, nastrojowa, daleka od epatowania obrzydlistwami, operująca raczej niedopowiedzeniem, skupiona zarówno na temacie, jak i na formie, której dziś tak wielu autorom brakuje. Bradbury udowadnia, że opowiadanie historii jest sztuką, o czym często zapominają twórcy rozmaitych pogiętych rankingów i marketingowcy stojący za listami wątpliwych „bestsellerów”.