Wyśmienita. Oryginalna. Wciągająca. Palce lizać i obgryzać.

….

Ojć…

„Dziecięce hekatomby, apokalipsy, masowe dzieciobójstwa. Dzieci rzucane o ścianę podczas każdej wojny, każdego wielkiego głodu. Zbyt małe, by się bronić, zbyt niewinne, by usunąć się z drogi. Mordowane przez szaleńców, zboczeńców, sędziów, żołnierzy, przypadkowych przechodniów, znajomych i sąsiadów, a także przez własnych rodziców. Za sprawą głupiego przypadku bądź okrutnego wyroku.

Każdy dorosły wyrósł z dziecka, które miało szczęście”.

W gruncie rzeczy chodzi tu o dzieci. O dzieci i o ich głos. Głos, który może okazać się równie racjonalny, wykalkulowany i beznamiętny jak głos dorosłych. I na tym polega oryginalność Careya, który typową historię postapo opowiedział w wyjątkowy i poruszający sposób. Czym można poruszyć czytelników, którzy koniec świata przeżyli już na wszystkie możliwe sposoby?

Poznajcie Melanie.

Melanie ma tylko dziesięć lat. Jej cały świat to mała, kwadratowa cela, z której kilka razy w tygodniu zabierana jest na lekcje – po uprzednim przykuciu do wózka inwalidzkiego i zapięciu paska wokół szyi w celu unieruchomienia głowy. Melanie jest nieprzeciętnie inteligentna i bardzo lubi lekcje, zwłaszcza te z panią Justineau. Niestety, w soboty lekcji nie ma. Dziewczynka, podobnie jak pozostałe dzieci w bloku, siedzi zamknięta w celi. Bardzo głośna muzyka uniemożliwia jakiekolwiek rozmowy. W soboty czas bardzo się dłuży. Trudno je przetrwać: „Melanie przepowiada sobie na głos zasłyszane w klasie historie albo wyśpiewuje matematyczne dowody, na przykład dowód na istnienie nieskończenie wielu liczb pierwszych, w takt płynącej z głośników melodii”. Niedziele są podobne do sobót z wyjątkiem dwóch rzeczy: pory kąpieli w chemikaliach i pory karmienia.

Melanie dostaje na obiad miskę robaków.

Mike Carey swoją wizję świata po apokalipsie, nazywanej w powieści Załamaniem, buduje bardzo umiejętnie, stopniowo odsłaniając nam pełny obraz katastrofy – od maleńkiej celi, przez sale lekcyjne, laboratorium zimnej jak ostrze skalpela doktor Caldwell aż po zrujnowaną londyńską ziemię, którą przemierzają zdani tylko na siebie bohaterowie: bezwzględna doktor Caldwell, sierżant Parks, nauczycielka Justineau i zapatrzona w nią Melanie. Bardzo szybko okazuje się, że to właśnie ta znienawidzona przez większość dziewczynka, traktowana wrogo i podejrzliwie, jest jedyną szansą na przetrwanie w świecie, który nie należy już do ludzi. I choć Melanie jest abortem, nie człowiekiem, a zapach ludzkiego ciała wywołuje w niej wściekły głód, nad którym nie zawsze potrafi zapanować, człowieczeństwa mogliby się od niej uczyć pozostali, mający na sumieniu to i owo. Obserwujemy Melanie, gdy walczy ze swoją naturą, by nie skrzywdzić ukochanej nauczycielki, a także kiedy zachwyca się niebem, wiatrem, kwiatami, pierwszym ubraniem, gdy podejmuje ryzyko dla dobra całej grupy i kiedy odkrywa niedoskonałości ludzi: ich głupotę, wyrachowanie, okrucieństwo. Kibicujemy tej małej od początku do końca, choć wierzcie mi, zakończenie może wami mocno wstrząsnąć. Wstrząsające będą również opisy zarażonych grzybem ludzi: początkowo dość bliskie tradycyjnemu spojrzeniu na zombie, z każdą sceną jednak bardziej oryginalne, na końcu wręcz szokujące. W tej wciągającej, pełnej zaskakujących zwrotów akcji i świetnie napisanej powieści Mike Carey, autor rewelacyjnego cyklu o Feliksie Castorze, potwierdza swoją klasę. Po raz pierwszy nie byłam pewna, czy chcę stanąć po stronie ludzi. Bo przecież, w gruncie rzeczy, chodzi tu o dzieci. O dzieci i o ich głos. O ich prawo do bezpieczeństwa i prawo do życia. Prawa niezbywalne, a mimo to nagminnie łamane.

Czas ludzi przeminął. Czy naprawdę jest czego żałować?

„Nic nie zostało zapomniane i wszelkie długi będą spłacone”.