„Spełnią się twoje życzenia, obrócisz się wtedy

Ku czasowi utkanemu z dymu i mgły.”

Czesław Miłosz „Młodość”

Rincewind, który podczas „tej historii z czarodzicielstwem” wyleciał do piekielnych wymiarów, próbuje wrócić do domu. A Bagaż razem z nim. Mają na to szansę jedną na milion.

Po całym Ankh-Morpork biega z wrzaskiem jakiś wyjątkowo hałaśliwy duch, pozostawiając za sobą pasmo zniszczenia. Magowie z Niewidocznego Uniwersytetu jak zwykle nie mają pojęcia, o co chodzi, i jak zwykle w takiej sytuacji wykorzystują Rytuał AshkEnte, by przyzwać Śmierć, który wie o wszystkim, co się dzieje wszędzie.

„- Nie przerwaliśmy ci chyba żadnego ważnego zajęcia? – spytał grzecznie kwestor.

MOJA PRACA ZAWSZE JEST WAŻNA.

– Naturalnie.

DLA KOGOŚ.

– Ehm… ehm… Przyczyna, ohyd… sir, dla której cię tu wezwaliśmy, to jest…

TO RINCEWIND.

Co?”

Magowie, którzy skompromitowali się podczas „tej historii z czarodzicielstwem”, nie są zachwyceni perspektywą powrotu Rincewinda: „Ludzie twierdzący, że przez dwa miesiące przebywali z wizytą u ciotki, zawsze się denerwują na myśl o ludziach, którzy mogą się zjawić i omyłkowo uznać, że tamci wcale u niej nie przebywali”. Na szczęście, jak już wspomnieliśmy, szansa na powrót z zaświatów jest niewielka. Ot, jedna na milion. Biedny chłopak. Co za szkoda.

I tutaj pojawia się Eryk. Haker demonologii. Lat czternaście. Niezdrowa cera. Bardzo niezdrowe hobby: wywoływanie demonów z piekieł. Właśnie uwięził jednego w magicznym kręgu i podporządkował go sobie urokiem przymuszenia. Tak, tak, zgadliście. To Rincewind. Początkujący demonolog zmusza go do spełnienia trzech życzeń, a nasz tchórzliwy mag ze zdumieniem odkrywa, że może to zrobić jednym pstryknięciem palców:

„Rincewind obrzucił swoje palce długim, zdumionym spojrzeniem, jak ktoś mógłby spoglądać na strzelbę, która od dziesięcioleci wisiała na ścianie, aż nagle wypaliła i podziurawiła kota.

– Nigdy dotąd tak się nie zachowywały – mruknął.”

Życzenia Eryka nie są oryginalne: chce władzy nad królestwami tego świata, życia wiecznego i najpiękniejszej kobiety, jaka kiedykolwiek istniała… chociaż druga co do urody zupełnie wystarczy. Albo trzecia. Albo dowolna z tysiąca.

Pierwsze życzenie przenosi ich do kraju przypominającego dawne imperia Ameryki Południowej: to Imperium Tezumeńskie ukryte w porośniętych dżunglą dolinach środkowego Klatchu. A dżungla jest tu tak solidna, że „jodłujący bohater, który chciałby przefrunąć tędy na lianie, równie dobrze mógłby spróbować szczęścia w młynku do kawy”. Imperium Tezumeńskie znane jest z masowych ludzkich ofiar składanych na cześć Quelcamisoatla, boga masowych ludzkich ofiar. Początkowo wszystko idzie świetnie: Eryk przyjmuje daninę i jest rozpromieniony „jak dynia w Zaduszki” – dopóki nie odkrywa, jakie zamiary mają wobec niego nowi poddani.

„- Ale oni chcą mnie zabić!

– To ich sposób wyrażenia, metaforycznie rzecz ujmując, że mają już dość czekania, aż pomalujesz korytarze i naprawisz rynny.”

Potem jest już tylko gorzej. Eryk i Rincewind zwiedzają wnętrze drewnianego konia, a piękna Elenora, przyczyna Wojny Tsortiańskiej, okazuje się bardzo odległa od literackiego wizerunku. Zawodzi również prośba o życie wieczne: nasi bohaterowie przenoszą się na koniec czasu i do początków stworzenia. Terry Pratchett wykazuje się przy tym znajomością najnowszych naukowych teorii: na końcu czasu Wszechświat osiąga maksymalną entropię. Za to na jego początku… na jego początku Eryk i Rincewind spotykają Stwórcę.

„- Kiedy byłem chłopcem, trzeba było paru dni, żeby zrobić porządny wszechświat. Człowiek mógł być z niego dumny. A teraz poskładają go byle jak, zrzucają z przyczepy i dalej. I wiesz co?

– Nie – odparł Rincewind słabym głosem.

– Podkradają materiał z budowy. Znajdują w sąsiedztwie kogoś, kto chce sobie trochę poszerzyć wszechświat, i ani się człowiek obejrzy, a już zwiną kawał firmamentu i zrobią z niego jakąś przybudówkę.”

Stwórca ma pełne ręce roboty z powodu… mechaniki kwantowej. Zgodnie z wieloświatową interpretacją mechaniki kwantowej istnieje tyle wszechświatów, ile możliwości:

„- Chyba teraz odszedł na dobre – stwierdził po chwili Eryk. – Był bardzo miły.

– Po tej rozmowie z pewnością lepiej rozumiesz, dlaczego świat jest taki, jaki jest – powiedział Rincewind.

– A co to jest mechanika kwantowa?

– Kobieta, która naprawia kwanty. Tak myślę.”

Jakby tego było mało, Pratchett zabiera nas także do nowocześnie zarządzanego piekła. Orzeł już nie wyszarpuje Prometeuszowi wątroby, za to każdego dnia opowiada mu o swojej operacji przepukliny. Syzyf z kolei codziennie od nowa musi wysłuchiwać Przepisów Niebezpieczeństwa i Braku Higieny Pracy dotyczących Podnoszenia i Przenoszenia Ciężkich Przedmiotów („Dokładniej: 93 tomu Komentarzy. Same Przepisy zajmowały kolejne 1440 tomów. To znaczy ich Część 1.”). Piekło aż za bardzo przypomina dobrze nam znaną rzeczywistość.

Tylko Terry Pratchett potrafi zaoferować aż tyle w jednej, skromniutkiej objętościowo książce (114 stron). Doskonała rozrywka dla myślących czytelników. Zachęcam do przeczytania.