Psy obronne mają szczególne predyspozycje do ochrony właściciela przed napastnikiem. Taki amstaf na przykład – budzi respekt już samym swoim wyglądem.

O bulterierze nawet nie trzeba wspominać: morda tak paskudna, że na jej widok człowiek odczuwa przemożne pragnienie znalezienia się gdzie indziej. A doberman, ten psi żandarm? Albo rottweiler, rasa niegdyś tak modna, że spotkać ją można było na co drugim podwórku, ku zgrozie dzieci drepczących do szkoły. Ryba w tym zestawie jest dość sporym nieporozumieniem. Nawet taka, która powróciła z martwych.

Wyobraźcie sobie, że próbujecie poszczuć kogoś swoją akwariową rybką. Pomijając już fakt, że wyglądalibyście naprawdę kretyńsko, wołając „Bierz go, rybo!”, wasz płetwiasty pupil nie jest przystosowany do życia na lądzie. Co może zrobić? Wyskoczyć w powietrze jak harcujący delfin i strzelić napastnika z liścia swoją płetwą? Bez żartów. Jednak rybka zombie właśnie tak postępuje. I to jest chyba jedyne moje zastrzeżenie do książki.

Bohaterami historii są dwaj przesympatyczni przyjaciele, Tymek i Ravi. Wrażliwość chłopców została skontrastowana z demonicznymi naturami ich starszych braci, którzy metodycznie znęcają się nad „matołkami”.

„Zwykle, kiedy mama wychodziła, brat natychmiast zaczynał mi dokuczać. Jak wtedy, kiedy mnie przyłapał, jak czytałem jego nowiuteńkie wydanie komiksu Powrót żywych trupów. Zawinął mnie w ręczniki i wsadził w drzwiczki dla psa.”

Pomiędzy oprawcami a ofiarami staje maleńka rybka, która w wyniku niecnych eksperymentów jednego ze starszych braci pożegnała się z życiem w tragicznych okolicznościach, jednak Tymek i Ravi zdołali przywrócić ją temu światu, wykonując spektakularny masaż rybiego serca… baterią. Ożywiona frankenryba co jakiś czas przechodzi w tryb zombie: świeci na zielono, hipnotyzuje wzrokiem i przejawia żądzę mordu za każdym razem, gdy w polu widzenia pojawia się starszy brat Tymka, Tytus.

Mo O`Hara napisała książkę o nieprawdopodobnej fabule, ale poruszającą bardzo ważne problemy: przemocy pomiędzy rodzeństwem i odwiecznej ślepoty rodziców na ten fakt. Miałam ochotę potrząsnąć mamusią Tymka, kiedy ta bezrefleksyjnie łykała wszystkie naciągane wyjaśnienia Tytusa, nie zadając sobie trudu, by chociaż jeden raz – prewencyjnie – skontrolować, co się dzieje w domu pod jej nieobecność.

Lekturę „Mojej złotej rybki zombie” uprzyjemniają ilustracje Marka Jaguckiego, a nieco starsi czytelnicy będą mieli niezłą zabawę przy tropieniu dość licznych odwołań do popkultury. Młodszym dzieciom książka z pewnością przypadnie do gustu.