Fajnie się jedzie na rowerze.

Przez pierwszą godzinę. I po płaskim. I jeśli nie siecze deszcz. A także: nie pod wiatr, nie w skwar, nie w śnieg, nie przez błoto, kałuże i piach, nie po wertepach, nie w mokrych butach, nie z pustym brzuchem, nie z ciężkim bagażem, nie pod górkę, nie pod górkę… .

I jeszcze nie za długo, żeby dupa nie bolała.

Dobrze jest mieć cel. Można śmigać rekreacyjnie po okolicy, robić kółka wokół parku lub puścić się z kumplem przez pół Polski nad morze. Im śmielszy cel, tym większa satysfakcja po jego osiągnięciu. Ale też dupa bardziej boli. Jednak nie oszukujmy się – przejażdżka do pobliskiego supermarketu po zakupy to żaden cel. Zero wyzwania, zero fantazji. I zero satysfakcji. Nawet promocje tu nie pomogą.

Bohaterowie książki zamierzyli sobie, że przejadą na rowerach … rzekę. Przyznajmy szczerze, zakasowali nas. Tego jeszcze nie było. Tak oryginalny pomysł zasługuje na coś więcej niż pospolity strumyczek. Amazonka powinna się nadać. Przecina trzy państwa i trzy strefy czasowe. Jest niebezpieczna i zaskakująca. Zmienna. Kapryśna niemal jak kobieta (ale bardzo wojownicza kobieta). A do tego uwodzicielska. Wielu o niej marzy, a kto raz zobaczył, nie zapomina. Gwarantuje przeżycie czegoś niezwykłego, obiecuje prawdziwą przygodę.

Ile to w sumie kilometrów? Prawie osiem tysięcy, z czego dwa tysiące etapu górskiego i sześć tysięcy po części nizinnej. Przez Peru, Boliwię, dwie strefy klimatyczne (górską i tropikalną), trzy czasowe, przez narkotykową Czerwoną Strefę w regionie ludu Ashaninka, przez rejon będący pod kontrolą brazylijskich piratów i przez obszary z częstymi sztormami i wielkimi falami. Zatkało? I powinno.

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa: czym wy, chłopaki, chcecie pedałować po rzece? Odpowiedź chłopaków: rowerem amazońskim. Nie wiecie, co to jest? No pewnie, że nie wiecie, bo to własny wynalazek. Prototyp. Dlatego psuje się często. Na szczęście Hubert to złota rączka. Co tam złota. Diamentowa! Zawsze naprawi, nawet stojąc po szyję w wodzie (zamieszkiwanej przez anakondy i piranie).

Zaletą roweru amazońskiego jest jego wielofunkcyjność: rozkładasz i masz rower rzeczny, składasz – masz lądowy. Czyli taki zwykły. Inna sprawa, że ileż tak można składać i rozkładać. I naprawiać. I pchać. I nosić. I pedałować. Z sakwami, pakunkami, ciężarami. W ulewie, w skwarze i w śniegu. Dzień? Miesiąc? Cztery? A co powiecie na pół roku?

Na początek trzeba znaleźć początek. Gdzie tak naprawdę zaczyna się Amazonka? To najlepiej wie Piotr Chmieliński, pierwszy na świecie człowiek, który przepłynął kajakiem całą rzekę – od źródła do ujścia.

Legendarny podróżnik i – jak się okazuje – fantastyczny facet. Taki, który doradzi, pomoże, pomentoruje, pomonitoruje, wesprze i zaopiekuje. A jak będzie trzeba, to i książkę machnie. Wspaniałą, wciągającą książkę o dwóch przesympatycznych braciach i ich bezprecedensowej wyprawie.

„Rowerem po Amazonce. Bracia Dawid Andres i Hubert Kisiński w podróży po największej rzece świata” to lektura na jedno popołudnie, bo oderwać się nie da: przygoda goni przygodę, sceneria zmienia się jak w kalejdoskopie, a i styl niesie pięknie niczym nurt Amazonki. Poleciłabym ją wszystkim złaknionym optymizmu i pozbawionym życiowych celów, pesymistycznym gderaczom i rozleniwionym niechciejom, a także pozytywnie zakręconym wariatom i amatorom nietuzinkowych pomysłów, wielbicielom Amazonki, dobrej literatury oraz – przede wszystkim – cyklistom.