Tropem krwiopijcy podąża detektyw John Justin Mallory, któremu towarzyszą wampir, smok i kot – czyli trzy moje czytelnicze cykle. Zajmiemy się nimi po kolei.

„Facet ma sześć strzał w klacie, toporek w potylicy i dwie kule w sercu, ale wciąż się upiera, że żona go otruła”.

Książka Resnicka zabiera nas do magicznego Manhattanu. Znajdziemy tam Vampire State Building, Emporium Burleski Kręcącej Pomponami Tessie-Błyskotki, Muzeum Historii Nienaturalnej, Madison Round Garden, Dom na Wzgórzach oraz rozmaite zaułki i ulice o przygnębiających nazwach. „Na tropie wampira” to drugi tom cyklu o przygodach detektywa J.J. Mallory`ego. Główny bohater rozwiązuje zagadkę przedwczesnej śmierci Ruperta Newtona, bratanka swej wspólniczki Winnifredy. Sprawcą jest tysiącletni wampir, którego należy dopaść przed świtem.

Vlad Drabula, używający też nazwiska Dlaciula, pochodzi, oczywiście, z Transylwanii. Jak każdy europejski wampir jest straszliwym potworem i tradycjonalistą: wszędzie targa ze sobą trumnę, wypełnioną ziemią ojczystą. To właściwie jedyny jego słaby punkt. I jedyna szansa Mallory`ego.

Zupełnie innym rodzajem wampira jest towarzyszący detektywowi Kijaszek McGuire, łysiejący kurdupel z kłami, które upodabniają go do buldoga. Pomaga Mallory`emu w rozwiązaniu sprawy jako ekspert od wampiryzmu.

„- Patrz, tam jest Bela Lugosi, a tu młody Frank Langella. To dzięki niemu tak wiele dziewcząt pragnęło być ukąszone. Bez niego nie powstałaby warta dzisiaj miliardy dolarów gałąź literatury wampiromantycznej.

– A istnieje coś takiego?

– Dziewczęta pochłaniają te książki równie łapczywie jak chłopcy magazyny z gołymi babami.

– I nikt już nie pisze romansów bez wampirów? – zapytał Mallory.

– Byłeś ostatnio w jakiejś księgarni? – odpowiedział pytaniem na pytanie McGuire.

– Raczej nie.

– Jesteśmy Nową Falą”.

Manhattan to ojczyzna Kijaszka, dlatego może sypiać w łóżku. Po prostu nie zmienia pościeli i jakoś mu się udaje. McGuire w ogóle radzi sobie jakoś i jakoś tam próbuje przetrwać w bezwzględnym świecie, który – jego zdaniem – dyskryminuje wampiry, o czym świadczą chociażby paski przy wypłacie. Nie posiada nadzwyczajnej siły, wzrostem również nie grzeszy, do odważnych nie należy. I nie lubi krwi. Pechowiec.

Smoki reprezentuje w powieści Nathan Botts, który pod pseudonimem Łuskowaty Jim Chandler produkuje „twarde” kryminały o niezniszczalnym i uganiającym się za babami detektywie. Łuskowaty ma zieloną skórę oraz parę błoniastych skrzydeł, ale tylko takich na pokaz („Wabię na nie łatwe panienki. Nie umiem latać. Nic a nic.”). Jego twarz przypomina skrzyżowanie pysków węża i krokodyla, a w szponiastej łapie dzierży długą dzidę.

I jest jeszcze Felina, kot – dziewczyna. Lubi smyranie po grzbiecie i żarcie. Dużo żarcia. Prawdę mówiąc, jej bezustanne licytowanie się z Mallorym o jedzenie działało mi na nerwy, choć przypuszczam, że w zamierzeniu miało dawać efekt komiczny. Felina jak każdy kot jest nieprzewidywalna: jej ulubiona odpowiedź to „Tak. Nie. Może. Nie wiem” lub coś w tym stylu. Ponieważ zdaniem Kijaszka McGuire`a wampiry nienawidzą kotów, Mallory targa ją wszędzie ze sobą – ku naszemu strapieniu.

Powieść „Na tropie wampira” jest dosłownie przegadana. W słowotokach nadnaturalnych stworzeń gubi się akcja, a wraz z nią bohater, któremu nie wiadomo jakim cudem udaje się mimo wszystko zdążyć wykiwać Dlaciulę przed świtem. Po jakiego ciula tyle gadają, nie mam pojęcia. Pewnie by nie zmarnować ani jednego żartu. Jednak nie samymi żartami dobra książka stoi.

„ – Serce mi krwawi – podsumował Mallory.

Leżące obok zwłoki z wielkimi kłami usiadły nagle i spojrzały na niego z pożądaniem.

– To tylko taka gra słów – wyjaśnił detektyw. – Kładź się, bracie”.