W „O ósmej na arce” Ulrich Hub postawił pingwiny przed moralnym dylematem, testując ich lojalność wobec przyjaciół. Tym razem opowiada historię betlejemskiej nocy z punktu widzenia… owiec.
„Nasza historia rozgrywa się mroczną zimą roku pierwszego albo czwartego, za panowania pewnego niedobrego króla, który jednak w tej opowieści się nie pojawia. Przez cały czas ukrywa się bowiem na poddaszu swojego pałacu ze strachu, że jakiś inny władca mógłby przyjść i ukraść mu koronę. Pojawiają się za to owce, i to sporo”.
Ta noc była niezwyczajna. Owce, które zwykle próbowały jak najszybciej zasnąć, wpatrywały się w nową, przypominającą gigantyczny reflektor gwiazdę. Ich zgroza jeszcze się powiększyła, gdy odkryły, że zniknęli wszyscy pasterze. Owca z przedziałkiem z boku zaczęła płakać, a ta ze złamaną nogą próbowała wykorzystać sytuację, przetrzepując plecaki pasterzy w poszukiwaniu przekąski. Szurnięta owca w czapce oznajmiła, że widziała świetlistą postać, która przyniosła ludziom „dobrą nowinę”, zanim ci zniknęli.
„- Wydaje mi się, że słyszałam nawet trąby.
– A ta dobra nowina? – dopytują owce. – Jak brzmi ta nowina?
Owca w czapce zastanawia się.
– Zapomniałam.
– Skoncentruj się! Przecież dobra nowina zawsze jest ważna!
– Coś z… pieluchami”.
Podekscytowane czworonogi, wbrew wpajanym im zasadom bezpieczeństwa, postanawiają same udać się do miasteczka, by zobaczyć noworodka i wziąć udział w świętowaniu („Na świątecznych jarmarkach i festynach dużo się dzieje i wszystko jest za darmochę”). Tylko ostatnia owca, ta bez pary, ma wątpliwości: „O tak, na pewno to dziecko czeka właśnie na nas – mruczy do siebie. – Na zasmarkane, kulawe i pomylone owce. Takie stado oferm przyjmie z otwartymi ramionami”.
Zwierzęce bohaterki historii Ulricha Huba są komiczne i przeurocze (choć owce śliniące się na myśl o kiełbaskach, pasztecikach i smażonym drobiu wprawiły mnie w lekką konsternację). Podczas wyprawy pomagają sobie nawzajem. Wzruszająca jest ich nieporadność, ale także lojalność wobec pasterzy:
„- Kilku pasterzy już tam jest. To pewnie wasi – odpowiada wół, mlaszcząc. – Zresztą ubrani są wieśniacko.
– Ubrania naszych pasterzy są ręcznie szyte z naturalnych materiałów – odpowiada trochę urażona owca”.
Najkomiczniejsze w całej tej przewrotnej historii są rozmowy owiec, które rzeczywistość interpretują po swojemu, a dodatkowego smaczku tym konwersacjom dodaje fakt, że autor wplótł w odległą przeszłość elementy charakterystyczne dla naszych czasów: aparat ortodontyczny, bon na zakupy, paragony, tekturowe talerzyki posklejane ketchupem, jednorazowe kubki, UFO… „Szkoda, że nie mamy aparatu fotograficznego. Szkoda, że go jeszcze nie wynaleziono. Nikt nam nie uwierzy w taką historię” – wzdycha w pewnym momencie jedna z owiec.
„Ostatnia owca” spodobała mi się tym bardziej, że natychmiast przywiodła mi na myśl kapitalną „Sprawiedliwość owiec” Leonie Swann, filozoficzny kryminał o owcach prowadzących dochodzenie w sprawie morderstwa pasterza. Wygląda na to, że mam słabość do historii opowiadanych z punktu widzenia tych konkretnych czworonogów…
I na koniec najlepsze: owiec TAM nie było. Tak przynajmniej twierdzi Ulrich Hub, gdyż owce zgodnie trzymają się swojej wersji.
Dodaj komentarz