W opowiadaniach Pilipiuka o wojsławickim egzorcyście Polska przegląda się niczym w zwierciadle i aż jęczy ze zgrozy.
Jakub Wędrowycz, najwybitniejszy cywilny egzorcysta środkowej Europy (a prawdopodobnie i świata), w czwartym tomie sporo podróżuje – w końcu le nom oblige. Polski superbohater w gumofilcach zalicza się do turystów niesłychanie wybrednych, na których nic nie robi wrażenia, ale przy tym, co się zwykle dzieje w jego życiu, bledną wszelkie atrakcje.
Zaczynamy z grubej rury: od podróży w czasie, o której skutkach możemy przeczytać w niepublikowanym rękopisie Artura Konan Dojla zatytułowanym „Zagadka Kuby Rozpruwacza” (tak, tak..). Jakub przenosi się w przeszłość w telefonicznej budce, którą przybył do niego badacz z XXVI wieku, aby spisać historię rządów Macieja Wędrowycza:
„Jakub podsunął mu musztardówkę.
– A to już słyszałem, że mój wnuk będzie przywódcą ludzkości – powiedział.
Gość ze zdumienia wytrzeszczył oczy.
– No, przylazł tu kiedyś taki goły kulturysta, mówił, że jest uczniem od szewca… A, o – wskazał dłonią przez okno.
Metalowy, mocno już zardzewiały kościotrup stał na polu w charakterze stracha na wróble”.
Kolejne wojaże są już bardziej tradycyjne. Wędrowycz wybiera się do Egiptu, by zobaczyć piramidy („Takie małe? – skrzywił się. – Przereklamowane”), towarzyszy też Semenowi w wygranej przez niego wycieczce do Norwegii („Strasznie małe to morze – sarknął Jakub. – Przereklamowane”). Jako nieświadomy autostopowicz trafia do Peru, a skuszony wizją niklu znajdującego się w jądrze Ziemi przekopuje się przez nią aż do Australii. Częste wyjazdy kończą się konkluzją, że wszędzie dobrze, ale w knajpie najlepiej.
W czwartym tomie opowiadań o wojsławickim egzorcyście tradycyjnie już pojawi się sporo znanych postaci, zarówno tych fikcyjnych, jak i rzeczywistych. Jako entuzjastka serialu „Z archiwum X” zawsze z przyjemnością witam agenta Mundka i agentkę Skulkę z Centralnego Biura Śledczego, a i Terminator, regularnie kursujący na trasie Przyszłość – Wojsławice, trafia w mój filmowy gust. Z innych osobistości wymienić należy Wiktora Franka Einsteina, Morfeusza (ale nie Sandmana, tylko tego od czerwonych i niebieskich tabletek), świętego Mikołaja i „Ktulu”, które posłużyło do przyrządzenia zagrychy („Jakub, skąd wytrzasnąłeś taką ośmiornicę?”). Nad całym tym cyrkiem czuwa Wielki Grafoman, dbający o zgodność książkowych realiów ze stanem faktycznym:
„Na trawę hali padł złowrogi cień pobliskiego szczytu. W przedwieczornej ciszy słychać było wycie wilków.
Zawahał się na moment. Z torby wyjął podręczną encyklopedię przyrody górskiej i przekartkował pospiesznie.
– Psiamać – mruknął rozeźlony.
Wilki były zwierzętami nocnymi i w związku z tym nie wyły w dzień”.
Dodaj komentarz