Perfekcyjna pani domu i tragiczne skutki jej nieposkromionego apetytu.
„Głód statusu, jak wszystkie apetyty, ma swoje zastosowania: popycha nas do pełnego wykorzystania talentów, zachęca do perfekcji, powstrzymuje od niebezpiecznych dziwactw i cementuje społeczność wokół wspólnego systemu wartości. Jednak, jak w przypadku wszystkich apetytów, brak umiaru i tu może prowadzić do śmierci”.
Alain de Botton „Lęk o status”
Duszne, pozbawione intymności mieszkanie w Queens. Nad głową startujące samoloty, za ścianą lekcje gry na pianinie, w pobliżu remiza strażacka, a zamiast zieleni betonowy plac („Latem, kiedy dni były coraz dłuższe, zgiełk stawał się wprost nie do zniesienia”). Warunki, z których każdy z nas chciałby się jak najprędzej wydostać. Gdy poznajemy Marian Rolfie, karcącym głosem zwraca uwagę swojemu ośmioletniemu synowi, że „jeszcze przed chwilą było tu czyściutko”. Kobieta bardzo ceni sobie porządek. Bywa również „cokolwiek łapczywa”. Jej mąż, Ben, nauczyciel w liceum Tildena, nazywa ją bardziej dosadnie „cholerną sroką”. Marian znosi do domu różne cenne bibeloty, chociaż rodzinie się nie przelewa. Czasem podejmuje dorywcze prace, jednak nie po to, by wspomóc domowy budżet, ale by zdobyć pieniądze na kolejną oznakę statusu („Trzy albo cztery razy do roku znajdywała sobie jakąś tymczasową pracę biurową, żeby móc odłożyć dość pieniędzy na nowy, kuszący zakup, któremu nie mogła się oprzeć, jak choćby rustykalna francuska komoda albo mahoniowe biurko z okuciami z brązu, z którego była szczególnie dumna”).
To właśnie Marian wpada na pomysł, by poszukać domu na wakacje i to ona znajduje niezwykle atrakcyjną (dla Bena podejrzanie atrakcyjną) ofertę: luksusową rezydencję za jedyne 900 dolarów – dla „właściwych ludzi”. Zafiksowana na punkcie eleganckich przedmiotów perfekcjonistka Marian okazuje się kandydatką idealną – właściciele domu, panna Allardyce i jej brat, naciskają, by wynajęła rezydencję. Marian jest zdecydowana, wręcz „skamle”, by sceptycznie nastawiony Ben zmienił zdanie:
„Zwlekał, z namysłem spoglądając gdzieś nad ich głowami, jakby chciał zajrzeć w odległe zakamarki pokoju. Sam nie miał pojęcia, dlaczego. Co kryło się za podskórną trwogą, którą nagle odczuwał? Przecież nie chodziło o te dziewięć setek. A jeśli nawet ich entuzjazm był odrobinę niepokojący, to mógł wynikać z ich ewidentnego ekscentryzmu. Czy przytłaczał go splendor tego domu, czy raczej fakt, że coś, co wydawało się być zupełnie poza ich zasięgiem, znalazło się nagle na wyciągnięcie ręki?”
Pomimo obaw Ben ulega żonie, która bez wahania przystaje na nietypową prośbę właścicieli domu i zgadza się dwa razy dziennie dostarczać posiłek do odległego skrzydła budynku, gdzie za misternie rzeźbionymi drzwiami mieszka skryta i unikająca ludzi nestorka rodu Allardyce. Gdy Rolfowie wraz z ciotką Elizabeth wprowadzają się do rezydencji, u Marian natychmiast ujawnia się nowa obsesja. Jest zafiksowana na punkcie staruszki, która nigdy nie opuszcza swojego pokoju. Coraz więcej czasu spędza w saloniku przylegającym do sypialni starszej pani, dekoruje go bibelotami, znoszonymi z całego domu, upiększa niczym ołtarz. Czytelnika razi gorliwość, z jaką Marian usługuje kobiecie z wyższej sfery społecznej i zabiega o jej względy, lekceważąc przy tym potrzeby własnej rodziny i okłamując męża. Nie zwraca uwagi na pogarszający się stan ciotki i Bena, co w oczywisty sposób powiązane jest z zachodzącymi w posiadłości zmianami: im gorzej czują się domownicy, tym piękniejsza staje się rezydencja. Marian jest świadoma tego faktu, a jednak nie zgadza się na opuszczenie domu, cały swój czas poświęcając na czyszczenie ukochanych bibelotów.
„Z początku świadomość tego, co się działo, grzmotnęła w nią niczym fala uderzeniowa. Dom próbował się umościć w najgłębszych zakamarkach jestestwa Marian, przejmował nad nią kontrolę. I to tak całkowicie, że nie potrafiła z całą pewnością stwierdzić, jak będzie wyglądało jej życie, nawet z Benem i Davidem, jeśli zostanie postawiona przed okropnym wyborem porzucenia domu albo pozostania na miejscu. Jak mogłaby to zrobić, kiedy ten w całej swojej tajemniczości okazywał jej aprobatę: czuła to w każdym pomieszczeniu, na terenach należących do posiadłości, a nawet w tykaniu zegara”.
Jak zauważa w „Posłowiu” Grady Hendrix, sukces Roberta Marasco polega na tym, że jako pierwszy z amerykańskich pisarzy umieścił motyw niepewności ekonomicznej w samym centrum wydarzeń:
„Zarówno Amityville Horror (1977) Jaya Ansona, jak też Lśnienie Stephena Kinga (1977) to tak naprawdę przeróbki Całopalenia, opowiadające o cierpiących na brak gotówki rodzinach wprowadzających się do okazyjnie wynajętych nowych domów, na które normalnie nie byłoby ich stać, co prowadzi do opłakanych skutków. Dziś jest praktycznie niemożliwością, aby opowiadając historię o nawiedzonym domu, nie wspomniano o tym, jaki wpływ na głównego bohatera wprowadzającego się do nawiedzonego mieszkania mają ceny nieruchomości i jego wartość rynkowa”.
„Całopalenie” Roberta Marasco uznaje Hendrix za idealną książkę na lata 70. XX wieku, gdyż były one „erą niepokoju o los gospodarki”, czasem niepewności ekonomicznej, spowodowanej inflacją, recesją i wzrastającym bezrobociem. W latach 20. XXI wieku „Całopalenie” okazuje się powieścią wciąż aktualną: dziś, gdy pragnienie uznania, luksusu, prestiżu jest silniejsze nawet od więzów rodzinnych i miłości, tragiczna historia Rolfów i cena, jaką przyszło zapłacić Marian za wysoki status, mogą być dla współczesnych czytelników przestrogą. Jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić, by zyskać właściwą rangę i znaczenie oraz zaspokoić swoje ego?
Dodaj komentarz