Młodzi czytelnicy zastanawiali się już, gdzie jest słonko, kiedy śpi. Tym razem dowiedzą się, co czuje krojony banan.
„Wszystko zaczyna się od człowieka i przez niego kończy”.
Otwierający książkę spis przykrych zdarzeń wymienia między innymi solenie ran, ukiszenie żywcem i wyrywanie serca. Madlena Szeliga, przedstawiając ludzkie czynności z punktu widzenia warzyw i owoców, poszła na całość: po przeczytaniu pierwszego rozdziału poświęconego marchewce (wyrwanie z zimną krwią z ziemi, podduszanie w folii, brutalne skalpowanie, bardzo powolne obdzieranie ze skóry i rozkawałkowanie na ostrej tarce) odjęło mi mowę.
„Zbrodni dokonał przykładny mąż i ojciec. Całemu zdarzeniu przyglądała się jego rodzina. Wszyscy byli uśmiechnięci. Nikt nie zaprotestował. Tylko żona powiedziała:
– Troszkę więcej soli”.
Opisy brutalnych tortur i bezceremonialnego, masowego uśmiercania siłą rzeczy przywodzą na myśl wojenne ludobójstwo. Dzieci, oczywiście, takich skojarzeń nie będą miały, ale z pewnością zawarte w książce sceny wstrząsną ich bezpiecznym światem (nie zdziwiłabym się, gdyby odmówiły później zjedzenia marchewki). Trudno zaakceptować wyjaśnienie, że książka powstała po to, by „ćwiczyć wyobraźnię i bawić się codziennością” – jak na literaturę stricte rozrywkową wywołuje, moim zdaniem, zdecydowanie zbyt silne emocje. W tym przypadku możemy mówić bardziej o rozwijaniu empatii i … wywoływaniu poczucia winy z powodu skonsumowania sałatki. Spójrzmy, jak rozpoczyna się rozdział zatytułowany „Sprawa Kapusty”:
„Stały razem, głowa przy głowie. Czy to kobiety, czy mężczyźni, nie wiadomo. Trudno rozpoznać płeć w takim morzu jednakich głów. Jakieś bezimienne ręce głowy te ukręcały i odrywały od reszty ciała, które miało pozostać w ziemi na wieki. Padał deszcz, jakby świat płakał nad tą tragedią. Ręce oprawcy spieszyły się, bardziej przejęte pogodą niż śmiercią, którą zadawały. (…) Jechali na miejsce ostatecznej kaźni wielkim pojazdem, który służy tylko temu, by wozić konające już, ale wciąż świadome warzywa, na śmierć”.
Dwadzieścia opowiadań opisuje dwadzieścia kryminalnych spraw, które mogłyby się toczyć przeciwko człowiekowi, gdyby warzywa miały prawo do adwokata. Wszystkie zbrodnie są brutalne i popełniane z premedytacją. Wyłuskiwanie z kołyski i zjadanie żywcem rodzeństwa Groszków („najsłodszych stworzeń pod słońcem”), oblizywanie nieżywych ciał Pomidorów z upapranych ich krwią rąk, palenie żywcem Dyni, obdzieranie Cebuli ze skóry czy zbiorowe mordy na Pieczarkach to tylko niektóre przykłady ludzkiego bestialstwa.
„Horror” Madleny Szeligi jest przepięknie wydany. To imponujący album, dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Największą jego atrakcję stanowią jednak niepowtarzalne, zachwycające ilustracje Emilii Dziubak. Całość to po prostu edytorskie cacko – cieszy oko i niewątpliwie nadaje się na luksusowy prezent. Z jednym zastrzeżeniem: książkę należy trzymać z dala od małych dzieci, szczególnie tych, które niechętnie podchodzą do konsumpcji warzyw. Lepiej nie podsuwać im pretekstu…
28 października 2019 o 00:00
No to zabieram głos w dyskusji, Pani Autorko “Zapisków…”. Ze względu na horroryczną treść mogłoby się wydawać, że lepiej chronić tę książkę przed dziećmi…. Niemniej, jak sądzę, zawsze znajdzie się jakieś przedsiębiorcze dziecko, które do niej dotrze i tak! Więc chronienie jej przed dziećmi jest pomysłem “do bani”! No i co teraz począć? Nie wiem… Wiem tylko tyle, że żyjemy w świecie, który jest tak urządzony, że jedno stworzenie zjada drugie! I jest to nawet w jakiś sposób uświęcone! Myślę sobie poza tym, że gdyby każda z jadających mięso osób miała osobiście zabić jakąś kurę np., żeby ją potem zjeść na obiad, to by tego nie potrafiła… Kura chadza sobie po podwórku, pięknie gdacze, do nas też, więc nie wyobrażam sobie, że ją potem łapię, kładę na pieńku i odcinam jej bezlitośnie głowę… A co z marchewką? W ziemi sobie rośnie, nie chodzi po podwórku i nie gdacze… Może dlatego się do niej jakoś emocjonalnie nie przywiązujemy? Aczkolwiek to też można zakwestionować, biorąc pod uwagę fakt, że ją zasiewamy, a potem pielimy grządki, na których rośnie, słowem doglądamy. Potem zaś wyrywamy ją z ziemi (a ona nie wydaje słyszalnego krzyku!!!) i gotujemy z nią zupę…, etc. Pani Autorko “Zapisków…”, pozostaje nam się chyba zagłodzić, jeśli nie chcemy słuchać także krzyku zjadanych przez nas roślin…
31 października 2019 o 18:02
Czekałam na ten głos w dyskusji z niecierpliwością. 🙂 Szczerze przyznam, że podczas lektury “Horroru” miałam bardzo podobne przemyślenia – że przyjdzie człowiekowi z głodu umrzeć (chyba że nas naukowcy jakimiś tabletkami poratują). Współczuję kurze, współczuję marchewce i sobie też już zaczynam współczuć…