„Upiory, bestie z wielkimi oczami, przeklęte maszkary, które ożywają nocą… Wszyscy jesteśmy prawdziwi… I nic cię przed nami nie uratuje!”

Wolne Bractwo Nadzoru strzeże fragmentu pierwotnej Pożogi i utrzymuje równowagę między naturalnym i nadnaturalnym światem. Ale – jak to w życiu – nic nie jest czarne lub białe.

W drugim tomie trylogii Nadzoru wątków przybywa, a katastrofa nie tyle majaczy na horyzoncie, co zbliża się ku nam w podskokach. Krótko mówiąc: dzieje się.

Sara Falk wchodzi do świata luster, by odnaleźć Sharpa, który poszedł tam, by odzyskać jej dłoń (tak, tak – wiem, jak to brzmi). Zamiast tego utknął w pułapce lustrzaka wyglądającego jak zakonnica – w samym sercu pozostałości po tajemniczej Katastrofie.

Nie wiadomo do końca, czym są niezbadane i bardzo niebezpieczne lustra – dla niektórych stanowią coś w rodzaju portali:


„…przypuszcza się, że w środku znanego świata znajdują się także inne, odległe od naszej rzeczywistości ledwie o szerokość papieru, a mimo to dla nas nieosiągalne. Co jest pewne, to że świat nasz przeplata sieć korytarzy łączących ze sobą określone miejsca. Wejściami i wyjściami są podwójne lustra – pozwalają one w ułamku sekundy przenieść się skrótem do celu i oszczędzić sobie w ten sposób setek mil nużącej wędrówki”.

To jednak z pewnością tylko jedna z wielu ich funkcji. Najgroźniejsze są Czarne Lustra, pojawiające się w miejscach, na które skapnie krew. Otwierają drzwi do innego wymiaru niż nasz, a z tego wymiaru zerka na podróżników jakiś bliżej nieokreślony Sauron: zgroza, póki co, nienazwana (ale poczekajmy na trzeci tom).

Niemowa Amos wraz z szaloną, siwowłosą kobietą, którą uwolnił z Wężowej Budki, kroczy ścieżkami przeznaczenia i choć do końca opiera się złej stronie mocy, zdradzony i oszukany, zmuszony zostanie do czynów, które zagrożą całemu ludzkiemu światu.

Nowi członkowie Nadzoru, Lucy Harker i Charlie Pyefinch, ćwiczą pod okiem Hodge`a i Kowala, a do Kryjówki trafia arcyciekawa postać: silna i niezależna Cait, nielicencjonowana łowczyni głów (nadnaturalnych, oczywiście).

W „Paradoksie” przyjrzymy się bliżej podmieńcom oraz Sluagh, którzy wprowadzają do książki wątek ekologiczny.

„Mówicie, że istnieje świat naturalny i ten drugi, zaraz obok niego, który nazywacie nadnaturalnym. Cóż, my nazywamy go starym światem albo Czystym Światem. A ten inny, nowy i nienaturalny, nazywamy Głodnym Światem. (…) A czy ten twój nowy świat nie jest głodny, Kowalu? Czy nie pożera drzew, by budować statki, które podróżują za słone wody, by tam zdobyć jeszcze więcej drewna? Czy nasze lasy nie są nam odbierane, byście mogli budować stemple i stropy w tunelach, które kopiecie, by wydobywać węgiel do waszych buchających dymem fabryk? Czy nie odbieracie nam ciemności waszymi przeklętymi lampami gazowymi; tej prawdziwej, głębokiej ciemności, której potrzebujemy tak samo, jak wy potrzebujecie słońca? A co z naszą wspaniałą ciszą? Co z miejscami, gdzie jedynymi dźwiękami były szum wiatru w łanach zbóż i śpiew ptaków? Nasze pustkowia pocięte są żelaznymi torami, po których z hukiem pędzą wasze maszyny parowe”.

Tego typu przemówienia przywódcy Sluagh sprawiają, że jego pobratymcy zyskują bardziej ludzką twarz – jesteśmy skłonni zrozumieć ich motywy. Uświadamiamy sobie również, że praworządny Nadzór ma swoje za uszami, kiedy Sluagh, całkiem słusznie, oskarżają jego członków o grzech zaniechania:


„Jak wiesz, istnieje stara droga, którą nasi pobratymcy przez tysiące lat podróżowali między Wenlock Edge a Grimsby. Tymczasem głodni ludzie przecięli ją żelaznymi szynami, ciągnącymi się od Londynu do Manchesteru bez ani jednej luki. I teraz my oraz nam podobni nie możemy używać tej starej drogi, bo nie potrafimy przejść przez zabójcze żelazo. Czy Nadzór powstrzymał budowę tej linii? Czy użyliście mocy Prawa i Obyczaju, by powstrzymać inżynierów i robotników przed zniszczeniem naszego pradawnego krajobrazu? Nie. Przymknęliście na to oko. A ta żelazna sieć jest dla nas jak klatka. Przemierzanie tych ziem w grupach było częścią tego, kim od zawsze jesteśmy. A teraz… Teraz budzimy się każdego ranka, by odkryć, że oto odebrano nam kolejny skrawek naszych terenów i że możemy po nich wędrować tylko jakimiś szalonymi, krętymi drogami. Błądzimy po nich jak szaleniec próbujący uciec z labiryntu”.

Prawo jest proste, twierdzi Kowal: „To nic innego jak zdrowy rozsądek, a jeśli to nie wystarcza, staje się nim przyzwoitość”. Zdrowy rozsądek jest bardzo ważny, gdyż podpowiada nam, że nie ma łatwych, wygodnych podziałów na czarne i białe – są tylko odcienie szarości, przechodzące niedostrzegalnie jeden w drugi. Przyzwoitość zaś służy za drogowskaz – abyśmy w tych zawiłościach nie pobłądzili i w swoich osądach unikali etykiet. Charlie Fletcher, wskazując przyczyny upadku autorytetu niegdyś potężnego Nadzoru, sprytnie nam o tym przypomniał.