Koziołek Matołek, pirat Rabarbar, Baltazar Gąbka – jeśli znacie tych bohaterów, ta książka jest dla was.
„Co czytali sobie, kiedy byli mali?” to zbiór dwudziestu czterech wywiadów, w których znane postacie mówią o tym, jaki wpływ na ich życie miały pierwsze przeczytane książki. Wspominają ukochane lektury z dzieciństwa, ale i te, które nie wzbudziły ich zachwytu. Wymieniają korzyści płynące z czytania i próbują zdefiniować, czym jest książka „mądra”. A do tego opowiadają sporo anegdot.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby przy takiej okazji nie zrobić rozmówcom swojego „testu na Nemeczka”. Pamiętam, jak bardzo przeżyłam jego śmierć – obiecałam sobie solennie, że „Chłopców z Placu Broni” nie wezmę już do ręki. Słowa dotrzymałam. W ubiegłym roku padło na mojego syna: dochodził do siebie trzy dni. Okazuje się, że ta szkolna lektura (wspaniała zresztą) wykończyła emocjonalnie nie tylko nas – bardzo przeżywał ją muzyk, Paweł Mykietyn, który wspomina:
„Pamiętam pogodne Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren, lecz przede wszystkim Chłopców z Placu Broni Ferenca Molnara i Serce Edmonda De Amicisa. Płakałem przy nich, przejmowałem się losem bohaterskiego Nemeczka, który przypłacił swoje bohaterstwo śmiercią, i biednego pisarczyka z Florencji, który nie dosypiał, bo chciał pomóc ojcu w utrzymaniu rodziny.”
Również Marek Kamiński zalicza się do czytelników, którzy podchodzą do książki bardzo emocjonalnie: utożsamiają się z bohaterami, silnie przeżywają ich niepowodzenia, wzruszają się i płaczą, kiedy umiera Nemeczek.
„Identyfikowałem się z losami bohaterów, więc umierałem razem z dziewczynką z zapałkami, płynąłem łódką razem z ołowianym żołnierzykiem. Zawsze bardzo się starałem całym sobą być w tych książkach, więc często płakałem, cieszyłem się, śmiałem się, kiedy coś się działo.”
Niemal wszyscy rozmówcy Ewy Świerżewskiej i Jarosława Mikołajewskiego wymieniają jednym tchem wiersze Tuwima i Brzechwy – piękne, dowcipne, ponadczasowe. Bywa, że cytują obszerne fragmenty, zachwycają się kapitalnymi puentami, chwalą lekkość pióra i poczucie humoru. Podkreślają również, jak ważna była obecność w ich życiu osób czytających. Jerzy Bralczyk wspomina „Trylogię”, czytaną przez ojca przy świetle lampy, Grzegorz Turnau przywołuje obraz babci, która czytała mu „Hobbita”:
„Największym odkryciem dzieciństwa, czymś, co mnie całkowicie wessało, była twórczość Tolkiena. I to nawet nie Hobbit, choć smok Smaug, zdaniem mojej babci, miał swoją jaskinię w Zakopanem. Zawsze pokazywała mi taką dziurę pod Krokwią, a ja po dziś dzień, przechodząc tamtędy, bardzo uważam.”
Z przyjemnością przeczytałam rozmowę z Robertem Korzeniowskim, którego literackie wybory z czasów dzieciństwa pokrywały się z moimi. Słynny sportowiec unikał książek „ładnych, różowych i milusich” i podobnie jak ja zainteresowany był raczej odkrywaniem świata, przy czym – znowu podobnie jak ja – interesował się głównie Egiptem oraz podróżami Tony`ego Halika do Ameryki Południowej. Powieści Juliusza Verne`a, komiksy z Tytusem, seria o Panu Samochodziku, studiowanie atlasów, fascynacja kulturami Ameryki Południowej i eksplorowanie wszystkiego, co zostało na ten temat napisane – to wspomnienia jakby wyjęte z mojej pamięci. Dorzuciłabym jeszcze do tego serię o Tomku Wilmowskim Alfreda Szklarskiego i jego indiańską trylogię „Złoto Gór Czarnych”, powieści Karola Maya, Edmunda Niziurskiego i Emilio Salgariego oraz komiksy Janusza Christy i Rene Goscinny`ego.
Z rozmów zawartych w „Co czytali sobie, kiedy byli mali?’ wyłania się pewien kanon literatury dziecięcej – raz po raz powracają te same tytuły: „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Dzieci z Bullerbyn”, „Emil i detektywi”, „Wyspa skarbów”, „Konik Garbusek”, „Szelmostwa lisa Witalisa”, „Kubuś Puchatek”, „Tajemniczy ogród”… . Czasem tylko trafia się coś oryginalnego (żeby nie powiedzieć: kuriozalnego), jak komunistyczne science fiction bułgarskiego autora Petera Stypowa, które czytał Kazik Staszewski. Wspomnienia rozmówców – lekarzy, sportowców, pisarzy, podróżników, malarzy, aktorów, reżyserów – potwierdzają, że istnieje kanon literatury dziecięcej, który trzeba znać. Na pytanie, dlaczego jest on tak ważny, odpowiada Krystyna Janda:
„W książkach zostały opisane wszystkie sytuacje trudne moralnie, wszystkie charaktery, wszystkie decyzje życiowe – i to właśnie w tym podstawowym kanonie, który składa się z około stu książek.”
„Co czytali sobie, kiedy byli mali?” to pozycja zabierająca nas w sentymentalną podróż w czasy dzieciństwa. Przywoływane w niej tytuły są jak „królicze nory, przez które wpadamy do dawnego życia” (ten piękny cytat pożyczyłam sobie od Tiffany Watt Smith). Czytamy te rozmowy z uśmiechem i ze wzruszeniem, a po zakończeniu lektury rzucamy się do przekopywania strychu, by po latach zapomnienia wydobyć z jego mroków najdawniejszych przyjaciół: tego Koziołka Matołka, na którego wylała się zupa i pokancerowanego Misia o Bardzo Małym Rozumku, ale za to bardzo wielkim sercu. Czytajcie książki swoim dzieciom i sami nie przestawajcie ich czytać, bo nie ma piękniejszej przygody i lepszego sposobu na pielęgnowanie swojego człowieczeństwa.
„Czytanie książek jako takie jest pewnego rodzaju – a niech będzie! – nabożeństwem. Być może jestem starej daty, ale trochę mnie denerwuje trywializowanie tego. Dla mnie książka to przedmiot ze stronami, zapachem, drukiem, ilustracjami. Ktoś mówi, że w tablecie można przewieźć tysiąc dwieście książek, a w walizce, tak normalnie, to ze trzy. No, ale przecież nikt nie przeczyta tysiąca dwustu książek na wakacjach, a trzy – owszem.”
(Kazik Staszewski)
Dodaj komentarz