Karaibska krucjata bohaterów, którym „trochę brakuje do ideału”.

Nad Karaibami wzbiera Czarny Szkwał, a załoga „Magdaleny” wyrusza w straceńczy rejs po chwałę. Cud goni cud, zaś najwiekszą przegraną krwawej krucjaty okazuje się „Magdalena”, która idzie na dno.

Szatański De Lanvierre, czarny charakter z pierwszej części dylogii, obraca w ruinę angielskie przyczółki na Karaibach. Z braku telefonii komórkowej wiadomości do kapitanów swych statków przesyła za pośrednictwem duchów najsłynniejszych piratów, które zostały zniewolone przez Czarny Szkwał. Przy takim pozaziemskim wsparciu pozostaje niepokonany, przynajmniej dopóki na jego drodze nie stanie ponownie szalony idealista William O`Connor i jego kompletnie odjechana załoga.

O`Connor, umiłowane dziecko Fortuny, wychodzi cało z najbardziej nawet niewiarygodnych opresji, co zawdzięcza zazwyczaj albo potędze improwizacji, albo nieprawdopodobnie fartownym przypadkom. Ratują go kobiety, ratuje stworzony przez Butchera golem o wdzięcznym imieniu Kulfon, na ratunek przybywa mu nawet brytyjski agent James. James Love.

„W ręku Jamesa nagle pojawił się przedmiot przypominający pistolet, lecz z dziwacznym, naciągniętym łukiem na lufie. Love nacisnął spust, powietrze przeciął świst, a Bogharty zatoczył się, chwytając za sterczący z piersi kołek. W chwilę później znieruchomiał na zasłanej wilgotną słomą podłodze.

– Nie ma pan pojęcia, ile razy prosiłem w Londynie o jakąś bezgłośną broń – westchnął kuzyn Edwarda. – Mój wydział przez dłuższy czas był głuchy na racjonalne argumenty, aż w końcu dali mi to. Doprawdy oburzające.”

Żeglując po karaibskich wodach w poszukiwaniu – jak już się rzekło – chwały, załoga „Magdaleny” trafia czasem do bardzo niezwykłych miejsc. Na wyspie La Tumba de los Piratas (Grobowiec Piratów) O`Connor odnajduje ruiny miasta, w ruinach tawernę, a w tawernie jednookiego Polly Pemma (kłania się „Odyseja”). Z kolei w latarni na Lover`s Leap, gdzie wzruszony Pollock spotyka rodaka, nasi bohaterowie urządzają sobie taką bibkę, że nawet nienaganne maniery Edwarda rejterują w obliczu potężnego kaca.

„Zapadł zmrok. Za moimi plecami przebiegł zaaferowany latarnik, przeklinając w nieznanym mi języku. Po chwili przeszklona kopuła na szczycie latarni zalśniła żywym ogniem.

– Kiedyś się porządnie zaczytam i naprawdę narobię ambarasu – rzucił latarnik przepraszającym tonem, wracając do izby.”

„La Tumba de los Piratas” to wciąż dobra rozrywka, chociaż, niestety, nie tak wciągająca jak „Płonący Union Jack”. Więcej tu motywów nadprzyrodzonych i rozwiązań typu Deus ex machina, nieco mniej humoru, co wynika z faktu, że główny bohater częściej działa w pojedynkę, a tymczasem to właśnie sceny z udziałem pozostałych członków załogi dodawały smaczku „Karaibskiej krucjacie” i – moim zdaniem – należały do najlepszych. Autor podjął słuszną decyzję, poprzestając na dylogii.