Przeglądanie zdjęć, listów, pamiątek; kartkowanie wyblakłych stron dzienników; ożywianie minionych chwil; przywoływanie dawnych zapachów, melodii, wrażeń; odnajdywanie w zakamarkach serca śladów odległych tęsknot, marzeń, nadziei… .

Każdy, kto choć raz wspominał, zna to nieoczywiste, podszyte żalem i melancholią uczucie przyjemności, które w niepojęty sposób splata ze sobą zachwyt i smutek. Typowe dla nostalgii pełne rozkojarzenia zadumanie jest „smutną, choć przepełnioną zachwytem podróżą w czasie do zapachów, piosenek i obrazów, pod których wpływem wpadamy przez królicze nory do naszego dawnego życia.” Niegdyś traktowana jak poważna choroba, dziś nostalgiczna zaduma ma pomagać w walce z lękiem, samotnością i wykorzenieniem, a psychologowie zalecają wręcz jej trenowanie. Powrót do najcenniejszych wspomnień, dzienniki, zdjęcia i listy, które zakotwiczają nas w przeszłości, pomagają nadać życiu sens i wzmacniają poczucie przynależności, tożsamości oraz ciągłości. Nostalgia to radość z odnalezienia dawno utraconego wspomnienia i przyjemność płynąca z nawlekania na nitki naszej pamięci cudownych, niepowtarzalnych momentów, emocjonalnych rozbłysków, tak odległych i niedostępnych, a tak bardzo kuszących… . To emocjonalna podróż w czasie do chwil, którym chciałoby się krzyknąć: „Trwajcie!”

A co z innymi uczuciami, naszymi dobrymi znajomymi? Jak im się wiedzie we współczesnym, pełnym pośpiechu, stechnicyzowanym świecie? Czy jest w nim miejsce dla odwagi, współczucia, miłości i skruchy? Z pewnością powody do dobrego samopoczucia mają dziś te dwie stare wariatki, panika z paranoją – zwłaszcza w tłumie. Na brak zainteresowania nie mogą też narzekać lęki, fobie i rozmaite niepokoje. Swoje miejsce na mapie naszych uczuć wyegzekwowała również bezczelna agresja na drodze, dolewając przy okazji paliwa do ognia frustracji i niecierpliwości. Poziom wściekłości wzrósł natomiast do tego stopnia, że opracowano dla niego nową ogólną kategorię diagnostyczną: zaburzenie eksplozywne przerywane. Trzy takie przerwy w eksplozji wystarczą do postawienia pozytywnej diagnozy. Wściek rządzi. A wstyd jest w odwrocie. Szczęścia od nowa trzeba się uczyć, a ciekawość (często chorobliwa) zastąpiła uderzający do głowy, nagły i cudowny zachwyt.

Emocje mogą sporo opowiedzieć o nas samych, ale także o czasach, w których żyjemy. Strach, że zaobserwowało się u siebie „symptomy” jakieś choroby, wywołany przez znalezienie informacji na jej temat w internecie (cyberchondria) to współczesny wynalazek. Podobnie jak ringxiety, uczucie delikatnego lęku, które wzbudza w nas przekonanie, że słyszeliśmy dzwonek naszego telefonu, nawet jeśli nic takiego się nie działo. Komputery, laptopy, telefony, pralki i inne urządzenia elektroniczne wielokrotnie wywołują w nas mordercze uczucia, potęgując coraz większy technostres. Cechą charakterystyczną współczesnych czasów jest też próba wyeliminowania wszystkich niewygodnych emocji za pomocą rozmaitych tabletek, co dobrze robi psychiatrii i firmom farmaceutycznym, ale już niekoniecznie ludziom. Zamiast szukać sposobu poradzenia sobie z tymi aspektami życia, które sprawiają nam problem, z wyzwaniami, jakie przynosi codzienna egzystencja, bierzemy tabletkę, która utrzymuje nas w otępieniu. A problem pozostaje. Uczucia, nawet te kłopotliwe, są nam potrzebne, abyśmy mogli w pełni zrozumieć samych siebie.

Ludzkie emocje mogą być kształtowane nie tylko przez nasze ciała i umysły, ale też przez kulturę. W tradycyjnie wspólnotowej kulturze Japonii istnieje pojęcie amae, oznaczające poczucie zadowolenia i bezpieczeństwa, które pojawia się w sytuacjach, kiedy liczymy na bezwarunkową miłość drugiej osoby i nie mamy obowiązku okazywać jej wdzięczności. Z amae będziemy mieli do czynienia na przykład wtedy, gdy szukamy utulenia i pocieszenia w ramionach ukochanej osoby. Dla Japończyków jest to naturalna emocja, ale w zachodnim świecie takie przyznanie się do bezbronności mogłoby być odebrane jako objaw niedojrzałości.

Anglicy słyną ze swojego nabzdyczenia, a szczęście budzi szczególny lęk u Nowozelandczyków, co wynika z wyznawanego przez nich poglądu, że „co się polepszy, to się popieprzy”. Kraje północnej Europy mają osobne słowa na uczucie przytulności (duńskie hygge, holenderskie gezzeligheid), natomiast Francuzi wydają się szczególnie zaintrygowani emocjami związanymi z poczuciem dezorientacji (odkrajowienie, l`appel du vide).

Ludzkich uczuć nie da się rozpatrywać wyłącznie w kategorii „biochemicznych fajerwerków”, tak jak „cudownej złożoności naszego życia wewnętrznego” nie można zredukować do garstki podstawowych emocji. Książka Tiffany Watt Smith jest wyrazem protestu przeciwko takiemu podejściu:

„Jeżeli czegokolwiek się nauczyłam jako jeden z licznych badaczy naszego nowego wspaniałego świata emocji, to tego, że do opisu naszych uczuć nie potrzebujemy mniejszej liczby słów.

Potrzebujemy większej”.

„Księga ludzkich uczuć” składa się z krótkich, zgrabnie napisanych esejów, które autorka umiejętnie urozmaica licznymi przykładami z literatury, z filmu oraz intrygującymi ciekawostkami. Zajmująco i zabawnie opowiadając o naszych emocjach, Tiffany Watt Smith zwraca jednocześnie uwagę na konieczność ich dostrzegania i rozumienia:

„Jeżeli emocje są dla nas dzisiaj tak ważne, jeżeli pomiarem ich poziomu zajmują się rządy, jeżeli coraz częściej stają się przedmiotem farmakologicznych interwencji lekarzy, jeżeli uczymy się o nich w szkołach i jeżeli monitorują je nasi pracodawcy, powinniśmy lepiej rozumieć, skąd biorą się nasze przekonania na ich temat – i czy rzeczywiście nadal chcemy je żywić.”