Lord Vetinari poskramia „demona kopania piłki”. A pomagają mu w tym… magowie z Niewidocznego Uniwersytetu.. Bo czego się nie robi dla deski serów…

„- Nie bawcie się tutaj jak dzieciaki kopiące puszkę! Zagrajcie w piłkę! Nożną! Jestem nadrektorem tego uniwersytetu i na Io, zawieszę albo wręcz wydalę każdego, kto będzie się wykręcał bez usprawiedliwienia od matki!”

Na początku był pewien legat… całkiem spory zresztą. Gwarantował magom obfitość pożywienia, do której przywykli i możliwość beztroskiego koncentrowania się przez całe dnie na jedzeniu… to znaczy na pracy, oczywiście. Legat uzależniony był jednak od pewnego paskudnego warunku, zapisanego drobnym drukiem: „i tak dziać się będzie, dopóki uniwersytet wystawia drużynę do gry w kopnij-piłkę zwaną też Rozrywką Chłopców Ubogich”. Sama myśl o tym, by szacowne grono profesorskie miało brać udział w brutalnej grze dla ludu była absurdalna, ale gdy widmo głodu zajrzało magom w oczy („Trzy posiłki? Trzy posiłki? Co za człowiek je tylko trzy razy dziennie?”), postanowili zaryzykować („Jeden mecz. To wszystko. Czy to aż takie trudne?”). I tak to się zaczęło…

„- W chwili obecnej drużyny noszą stare koszulki i krótkie spodnie.

– Jak krótkie? – spytał kierownik studiów nieokreślonych z niepokojem w głosie.

– Mniej więcej do kolan. Czy to jakiś kłopot?

– Owszem, tak. Kolana winny być zakryte. Powszechnie znany jest fakt, że jedno spojrzenie na męskie kolano może doprowadzić kobiety do szału lubieżności”.

Słynący z zamiłowania do jedzenia i z lekkiego oderwania od rzeczywistości magowie rozpoczynają trening przed wielkim meczem o wszystko (a przynajmniej o odpowiednio satysfakcjonujący zestaw posiłków). Zjednoczeni Ankh-Morpork zamierzają wdeptać Niewidocznych Akademików w ziemię. Na pierwszy (i drugi) rzut oka nie będą mieli z tym problemu – magowie okazują się dość nieporadni nie tylko w zderzeniu ze światem piłki nożnej, ale ze światem w ogóle:

„- Czego nam trzeba, Stibbons?

– Lepszej piłki, nadrektorze. Przynajmniej próby biegania po polu gry. Ogólnej zgody, że nie jest dobrym pomysłem, by w środku gry stawać i zapalać fajkę”.

Jak zwykle u Pratchetta, wydarzenia opisane w trzydziestej siódmej części cyklu Świata Dysku są jedynie pretekstem do opowiedzenia o nas samych. Wiele będzie o grupowej przynależności i o środowisku, które nas determinuje. Jesteśmy niczym kraby w wiadrze: jak który próbuje wyleźć, reszta ściąga go z powrotem. Dotyczy to zarówno kibiców ((„Dolasy nienawidzą Ćmoków, Ćmoki nienawidzą Dolasów. Zawsze tak było”), grup społecznych, jak i całych ras. Często tym krabem, który najmocniej ściąga nas w dół, jesteśmy my sami. W wiadrze czujemy się bezpiecznie. Nie wierzymy, że stać nas na coś więcej, nie próbujemy się wyróżnić, nadać sobie wartości jak Nutt. A jednak zmiana jest możliwa, a życie – każde życie – może stać się wartościowe. Bo przecież nie o to chodzi, z czym kończysz: „Chodzi o to, z czym kończysz, w porównaniu z tym, z czym zaczynałeś”. Dla wywodzącego się ze środowiska kiboli Treva impulsem do zmiany będzie miłość niczym z „Romea i Julii”. Budzący grozę ork optymalnie wykorzysta szansę, daną mu przez lady Margolottę, i swoją wiedzą oraz ogładą znacznie przewyższy mieszkańców kosmopolitycznego Ankh-Morpork.

„Niewidoczni akademicy” to książka zadziwiająco optymistyczna, w której bohaterowie potraktowani są z rzadko spotykaną u Pratchetta pobłażliwością dla ludzkich wad. Jej lektura jest niczym widok pedla Nobbsa próbującego stanąć na jednej nodze – „to natychmiastowy lek na melancholię”. Polecam.