Coraz rzadziej się zdarza, że treść książki dorównuje jej entuzjastycznemu opisowi z okładki. „Smutki wszelkiej maści” Mariany Leky nie zawodzą: to naprawdę bardzo pozytywna, wprawiająca w dobry nastrój książka.
„Uważam cię na nieszczęśliwego, bo nigdy nie byłeś nieszczęśliwy. Przeszedłeś przez życie bez walki. Nikt się nie dowie, ani nawet ty sam, co potrafisz. Aby poznać samego siebie, trzeba się wystawiać na próby. Tylko tak może przekonać się każdy, na co go stać”.
Seneka „Myśli”
Czym jest smutek? Tiffany Watt Smith w „Księdze ludzkich uczuć” charakteryzuje ludzkie emocje w różnych kulturach i językach. Jej zdaniem smutek najbardziej zbliżony jest do uczucia rezygnacji i pogodzenia się z losem:
„Ogarnia nas, kiedy wydarza się coś nieodwracalnego: kiedy tracimy coś lub kogoś i nie istnieje żaden sposób, aby tę rzecz lub osobę odzyskać”.
Traktowanie smutku jako stanu niepożądanego, czegoś, czego należy się jak najszybciej pozbyć, to chyba wymysł współczesnej kultury optymizmu i sukcesu. Już starożytni wiedzieli, że takie emocje również są nam potrzebne. Tylko doświadczenie pełni uczuć umożliwi nam osiągnięcie pełni człowieczeństwa. Akceptowanie i umiejętne przeżywanie smutku traktowano dawniej jako swego rodzaju trening emocjonalny, zaprawienie w boju, które miało hartować ducha i ustrzegać przed poważniejszymi objawami: „melancholią i popychającą do samobójstwa rozpaczą”. Dziś, gdy ktoś okazuje smutek, chcemy natychmiast spieszyć mu z pomocą, by przegonić tę niechcianą emocję. Tymczasem lepiej przysłużylibyśmy się naszemu znajomemu, przyjacielowi, bliskiemu, gdybyśmy pozwolili mu tę emocję przeżyć, wspierając go swoją pełną zrozumienia obecnością. Właśnie takie podejście do smutku wybiera bohaterka książki Mariany Leky.
„Jeśli chodzi o mnie, do przekonania trafia mi każdy, najosobliwszy nawet lęk. Gdyby dać mi tylko parę minut, umiałabym bez trudu zrozumieć choćby lęk przed galaretką z pigwy albo przed półkami na kapelusze. Pan Pohl wie o tym, a mimo to trwało dobrą chwilę, nim zebrał się na odwagę, żeby opowiedzieć mi o swoim lęku”.
Pomysł, by o smutkach i lękach mówić z uznaniem, jakby to były jakieś supermoce (albo chociaż rodzaj mocy pomocniczej, „toporny superpomocnik jakiejś nieustraszonej tęsknoty, który z wdziękiem windykatora próbuje przeforsować jej interesy”), podsunął narratorce chłopiec, który bawił się z kolegą na łące („Strach pasażerów przed lataniem utrzymuje samolot w powietrzu”). Być może pan Pohl, cierpiący na taką klaustrofobię, że nawet jego maleńki piesek, Lori, trzęsie się poza domem ze strachu, „jest czymś zewsząd przyblokowany”, a jego lęk stanowi przewrotną reakcję na tę wewnętrzną tęsknotę za przestrzenią i „nieco większą zdolnością manewrową”.
W krótkich codziennych historiach opatrzonych kapitalnymi tytułami („Polonez pacjentów”, „Miłosny dochód podstawowy”, „Brzęk i drżenie starości”, „Pętla oczekiwania rangi światowej”) defilują przed nami smutki wszelkiej maści, mężnie wypinając pierś i prężąc muskuły niczym Hulk. Mamy więc strach przed bezczynnością (dla jazgoczącej pani Schwerters relaks to coś równie obrzydliwego jak „mizianie”), strach przed bezsennością (przed którym nieco chroni lektura książek typu „Gupiki i budownictwo podziemne”) oraz lęk przed życiem i nieuchronną stratą – miłości, która musi minąć, dzieci, które prędzej czy później nas opuszczą, itd. („Najlepiej przestań w ogóle oddychać – zagrzmiał ostatnio wuj Ulrich – bo przecież i tak kiedyś będziesz musiała przestać”). Znajdziemy tu także lęk przed emeryturą, kiedy „coś, co trwało przez dziesięciolecia, może w try miga zniknąć” oraz lęk przed starością i niedołężnością („To, że ściągacie mi do domu jakąś opiekunkę, wciera mi w twarz moją starość”). Nieobce współczesnym czytelnikom będą strach przed konfliktem i lęk przed podejmowaniem decyzji („Plan jest następujący: ani drgnąć, siedzieć tutaj, póki wszystko samo się nie załatwi”). Są również lęki tak stare jak sama ludzkość, związane ze śmiercią i miłością. Jest strach starszego człowieka, który z niepokojem czeka na diagnozę i czepia się każdej nadziei, że to jeszcze nie to najgorsze, co mogło go spotkać („Odkąd Gertrude zasugerowała Ulrichowi wypadnięcie dysku, wyraźnie mu się polepszyło”), jest lęk przed spotkaniem po latach z dawną szkolną miłością, która nami wzgardziła i smutek porzuconej dziewczyny, wysysający z niej wszelką radość życia:
„Ponad głową Lisy pan Pohl przesyła mi pytające spojrzenie. Zawód miłosny – odpowiadam bezgłośnymi grymasami. Chwytam wolną dłoń Lisy i przyglądam się ludziom w parku. Gdyby gadanie na coś się zdawało, z chęcią powiedziałabym Lisie, że zapewne wszyscy w tym parku, być może nawet Lori, przezwyciężyli już kiedyś nieprzezwyciężalny zawód miłosny. Chciałabym, żeby Lisa mogła uczepić się zdania To minie niczym narciarz wodny liny holowniczej.
To minie, myślimy oboje z panem Pohlem, bo to pierwsza rzecz, jaka przychodzi człowiekowi do głowy, kiedy spaceruje sobie za zawodem miłosnym szesnastolatki. Za to z całych sił staramy się przemilczeć inne zdanie, które chodzi nam po głowie, a mianowicie: Będzie jeszcze o wiele gorzej. Mylił się Cat Stevens, twierdząc, że the first cut is the deepest. To tutaj to małe miki, myślimy skrycie oboje, w porównaniu z zawodami miłosnymi, jakie nawiedzą jeszcze Lisę, a będą one o wiele bardziej brutalne i nieustępliwe, ale wszyscy równocześnie gryziemy się w język, ja, pan Pohl i nasze bezużyteczne doświadczenie życiowe”.
Wszystkie te lęki, smutki i problemy, realne i wyimaginowane, pozbawiają nasze życie kolorów i wtrącają nas w bezsenność. Tylko od naszej umiejętności radzenia sobie z nimi zależy, czy będzie to stan przejściowy, czy permanentny. Dlatego właśnie tak ważne jest, by nie unikać smutków i mierzyć się z nimi od dzieciństwa. Pierwszy miłosny zawód nastolatki przygotuje ją na trudy dorosłych relacji, śmierć ukochanego czworonożnego pupila pozwoli zrozumieć i zaakceptować naturalny porządek życia, pogodzić się z nieuchronnością straty. Pogodzić się z nieuchronnością smutku – i zaakceptować go.
„Podejmujemy decyzję, żeby podczas następnego ataku bezsenności nie zajmować się liczeniem krnąbrnych baranów i oddechów. Decydujemy się następnym razem liczyć wszystkie te noce, kiedy nie mogłyśmy zasnąć. W ponad czterdziestu latach życia u każdej z nas daje to okazałą trzódkę. Przywołamy na pamięć łóżka, na których leżałyśmy, nie śpiąc. Przypomnimy sobie, dlaczego nie mogłyśmy zasnąć. Nie spałyśmy, zdawałoby się, bez powodu, nie spałyśmy przez egzaminy, które zostały zdane albo oblane, a teraz są równie obojętne, nie spałyśmy, bo było zbyt głośno albo zbyt cicho, za gorąco albo za zimno, nie spałyśmy, bo wielkie miłości zbliżały się lub odchodziły, wielkie miłości dawno, dawno temu, które teraz na pewno śpią, nie spałyśmy przez sytuację na świecie, z powodu kręgosłupa albo ruchów kiełbi we łbie, z powodu wszystkich spływających na nas z góry monitów i upomnień, nie spałyśmy z braku gupików i budownictwa podziemnego.
Pozwolimy tym nocom przepływać w pamięci i przy tym niezawodnie zaśniemy. Zostaniemy ekspertkami w spaniu. Prześpimy wszystko na stojąco. Wszędzie, nawet na podeście klatki schodowej”.
Dodaj komentarz