Lojalnie uprzedzam, że „Zachodni kanon” Blooma to nie jest pozycja dla wszystkich. Aby wynieść pożytek z lektury, trzeba znać omawiane w niej dzieła, a nie są to książki, które czyta się łatwo i przyjemnie.

„Gdybyśmy byli dosłownie nieśmiertelni lub gdyby chociaż długość naszego życia podwoiła się do stu czterdziestu lat, moglibyśmy zaniechać wszelkich sporów o kanony. Mamy jednak do dyspozycji ten krótki odcinek i zapychanie go złym pisarstwem w imię sprawiedliwości społecznej jakkolwiek pojętej nie wydaje mi się zadaniem literaturoznawcy. (…) Zachodni kanon, mimo bezgranicznego idealizmu chcących go otworzyć, jest właśnie po to, by narzucać granice, wyznaczać pewną normę pomiaru ani polityczną, ani moralną. (…) Bez kanonu przestajemy myśleć”.

Harold Bloom, amerykański literaturoznawca wykładający w Yale, to żarliwy obrońca kanonu i estetycznego kryterium literatury. Uważa, że kanon nie jest programem społecznego zbawienia, a utwory, które do niego trafiają, opierają się próbie czasu ze względu na swą dziwność, oryginalność, zdolność do sprawienia, że „czujemy się nieswojo w swoim domu”, czyli, krótko mówiąc, z powodów estetycznych. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że tekst kanoniczny nie ma dostarczać przyjemności, lecz powinien stanowić estetyczne wyzwanie, „znaczną przykrość lub trudniejszą przyjemność, jakiej pomniejszy tekst nie zapewni”. Właściwe odczytanie kanonu polega bowiem na „wzbogaceniu własnej jaźni”, nie zaś na poszukiwaniu w nim źródeł naszej moralności czy uniwersalnych wartości:

„Najgłupszym sposobem obrony zachodniego kanonu jest głoszenie, że ucieleśnia on wszystkie siedem cnót głównych wyznaczających nasze domniemane spektrum wartości normatywnych i demokratycznych zasad. To ewidentna nieprawda. Iliada naucza nieprześcignionej chwały militarnego zwycięstwa, a Dantego raduje widok wiekuistych mąk jego bardzo osobistych wrogów. Tołstoja prywatna wersja chrześcijaństwa odsuwa na bok niemal wszystko, czemu każdy z nas pozostaje wierny, a Dostojewski głosi antysemityzm, obskurantyzm i konieczność niewolnictwa”.

Nie jesteśmy w stanie opanować całego kanonu, nie tylko ze względu na liczbę książek, które musielibyśmy przyswoić, ale również z powodu ich trudności. Kanoniczne utwory, podobnie zresztą jak monumentalne dzieło profesora Blooma, nie są lekturą „dla łatwej przyjemności” i stanowią poznawcze wyzwanie, dlatego nie mogą być powszechnie dostępne, co jednak nie usprawiedliwia ich wycofywania z programów nauczania. Autor „Zachodniego kanonu” ubolewa nad faktem, że obecnie artefakty kultury popularnej zastępują trudne dzieła wielkich pisarzy w roli materiału edukacyjnego:

„W czasach mojego dzieciństwa nad wyraz rozsądnym wprowadzeniem do Szekspira był Juliusz Cezar, należący podówczas do niemal wszystkich programów nauczania. Dzisiaj nauczyciele mówią mi, że w wielu szkołach nie sposób przebrnąć przez ten dramat, bo wykracza poza zdolność skupiania uwagi uczniów. Wiem, że w dwóch szkołach lekturę tej sztuki i dyskusję o niej zastąpiono wytwarzaniem kartonowych tarcz i mieczy. Żadne uspołecznienie środków produkcji i konsumpcji literatury nie powetuje takiego zubożenia wczesnej edukacji. Obecnie praktykowana moralność nauczycielska obejmuje zachęcanie każdego do zastępowania trudnych przyjemności przyjemnościami dostępnymi powszechnie właśnie dlatego, że są łatwe”.

Liczne (i często niezamierzenie zabawne) są narzekania Blooma na „armię kontestatorów estetycznej wartości literatury”: profesorów hip-hopu, klony teoretyków galijsko-germańskich, ideologów płci społecznej i rozmaitych wyznań seksualnych, proroków bezgranicznej wielokulturowości, feministki, afrocentryków, marksistów, inspirowanych przez Foucaulta, nowych historycystów i dekonstruktorów, czyli członków szkoły resentymentu.

„Dzisiejsze wydziały filologii angielskiej zostały przemianowane na wydziały kulturoznawstwa, gdzie komiksy o Batmanie, mormońskie parki tematyczne, telewizja, kino i rock zastąpią Chaucera, Szekspira, Miltona, Wordswortha i Wallace`a Stevensa. (…) Często próbuję czytać dzieła, które przedstawiciele szkoły resentymentu propagują jako konkurencyjne w stosunku do kanonu, ale dochodzę do wniosku, że owi aspiranci najwyraźniej wierzą, że przez całe życie mówią prozą lub też że ich szczere namiętności to już poezja, wymagająca tylko drobnych poprawek. Wolę swoje kanony, które tutaj przedstawię, mając nadzieję, że ocalała resztka prawdziwych czytelników znajdzie w nich autorów i książki, których jeszcze nie zna, i odbierze te hojne dary, których szafarką jest jedynie kanoniczna literatura”.

W „Zachodnim kanonie” Harold Bloom zastosował podział na trzy epoki – arystokratyczną, demokratyczną i chaotyczną – zgodnie z cyklem trzech faz, przedstawionym w Nauce nowej Giambattisty Vico. Epokę arystokratyczną rozpoczyna od Szekspira, który sam jest kanonem, dlatego wszystkich kolejnych autorów Bloom (autor pojęcia „lęku przed wpływem”) rozważa w relacji do niego, koncentrując się na wartościach estetycznych omawianych dzieł i zachęcając nas do odrzucenia łatwiejszych przyjemności i radowania się „trudnymi przyjemnościami pojmowania estetycznego”. Czytanie powinno być dialogiem umysłu z samym sobą, winno nas wzbogacać i rozwijać, stawiać nam poznawcze wyzwania. Nasze życie jest zbyt krótkie, byśmy mogli pozwolić sobie na lektury byle jakie – i tu z pomocą przychodzi nam kanon:

„Mamy kanon, ponieważ jesteśmy śmiertelni, a także dość spóźnieni. Czasu mamy tyle, ile mamy, i musi się on kiedyś skończyć, a do czytania jest więcej, niż było kiedykolwiek. Podróż od Jahwisty i Homera do Freuda, Kafki i Becketta obejmuje prawie trzy millenia. Ponieważ przebiega przez tak nieskończone porty, jak Dante, Chaucer, Montaigne, Szekspir i Tołstoj, którzy wszyscy obficie rekompensują ponawianie lektury ich dzieł przez całe życie, mamy pragmatyczny dylemat wykluczenia czegoś, ilekroć dużo czytamy lub często powracamy do tekstów. Jeden starożytny sprawdzian kanoniczności bezlitośnie obowiązuje nadal: jeśli dzieło nie wymaga ponownego czytania, to się nie kwalifikuje”.

„Zachodni kanon” wieńczy lista kilkuset kanonicznych tytułów, które oparły się próbie czasu, czy to ze względu na siłę estetyczną, czy też z powodu wpływu, jaki wywierają na nas wszystkich. Ich nieznajomość, zdaniem Blooma, „jest nieroztropna i będzie coraz bardziej niebezpieczna”. W przypadku epoki chaotycznej, w której obecnie się znajdujemy, to raczej proroctwo kanonu, ale z przyjemnością odkryłam, że uwzględnia ono również polskich twórców: Miłosza, Gombrowicza, Lema, Herberta, Zagajewskiego i Schulza. Ambitnie zaznaczyłam sobie pozycje, które chciałabym w przyszłości przeczytać oraz te, do których chciałabym jeszcze wrócić.