„Chodzenie, w wersji idealnej, jest stanem, w którym umysł, ciało i świat spotykają się ze sobą, jak gdyby były trzema prowadzącymi rozmowę postaciami, trzema dźwiękami niespodziewanie łączącymi się w akord”.

Rebecca Solnit „Zew włóczęgi. Opowieści wędrowne”

Cheryl Strayed była kobietą na życiowym zakręcie. Punktem zwrotnym stała się dla niej śmierć ukochanej matki, której bolesne umieranie autorka przejmująco opisała na początku książki. To traumatyczne wydarzenie zapoczątkowało rozpad rodziny: ojczym znalazł sobie inną, rodzeństwo poszło własnymi drogami i tylko Cheryl nie potrafiła odnaleźć swojej. „Dzika droga” to relacja z karkołomnej wyprawy i zapis duchowej przemiany, zainicjowanej przez samotną wędrówkę w otoczeniu majestatycznej natury, najlepszej nauczycielki życia.

„Aż w końcu przyszedł moment, gdy to zrobiłam.

Zostałam i mimo wszystko wykonałam, co zamierzyłam. Mimo niedźwiedzi, grzechotników i tropów pum, choć samych pum nigdy nie zobaczyłam, mimo pęcherzy na stopach, strupów, otarć i zadrapań. Mimo wyczerpania i niedostatku, mrozu i upału, monotonii i bólu, pragnienia i głodu, chwały i duchów, które dręczyły mnie, gdy szłam samotnie ponad 1700 kilometrów z pustyni Mojave do stanu Waszyngton”.

Strayed to nazwisko znaczące, imiesłowowa forma czasownika to stray – błąkać się, zboczyć z drogi. Autorka wybrała je sobie sama, tuż po rozwodzie z mężem, którego – mimo oczywistej miłości – nie przestawała zdradzać. Było zresztą więcej takich destrukcyjnych zachowań: przygodny seks, narkotyki, ciąża, aborcja. Cheryl staczała się po równi pochyłej, z której nie potrafiła zejść, gdyż zabrakło w jej życiu najbliższej osoby – matki. Szansę powrotu na właściwą drogę dała jej dopiero wędrówka odgórnie wytyczonym kursem i to nie byle jakim. Drobna, kompletnie niedoświadczona blondynka, przygnieciona ogromnym turystycznym plecakiem, przeszła samotnie niemal dwa tysiące kilometrów ciągnącym się przez dzicz szlakiem Pacific Crest Tail, dorzucając do zmagań duchowych zmagania fizyczne. Było lato 1995 roku.

„Poruszanie się pieszo było skrajnie odmiennym sposobem przemieszczania się od zwykłych moich metod transportu. Kolejne kilometry nie mijały mi niezauważenie. Były długimi, gęstymi kępami chwastów i grudami ziemi, źdźbłami traw i kwiatami, które uginały się na wietrze, drzewami, które ociężale chwiały się i szumiały. Były odgłosem mojego oddechu i stóp uderzających o szlak krok za krokiem oraz stukaniem mojego kijka. PCT nauczył mnie, czym jest kilometr. Byłam pełna pokory wobec każdego z nich”.

Pacific Crest Tail przebiega zachodnim wybrzeżem USA z Meksyku do Kanady przez trzy amerykańskie stany: Kalifornię, Oregon i Waszyngton. Jego budowę ukończono w 1993 roku, a więc zaledwie dwa lata przed wyprawą Cheryl. Trasa omija obszary zurbanizowane i prowadzi przez dziewiczy, górzysty teren z niewielką liczbą dróg. Z tego powodu wędrowiec nie może liczyć tu na takie udogodnienia, jakie znajdują się na rozsławionym przez Billa Brysona w „Pikniku z niedźwiedziami” Szlaku Apallachów, najbliższym krewnym PCT.

Samotna wędrówka górzystym szlakiem to dla pisarza temat niełatwy: żadnej fabuły, żadnej akcji, tylko kolejne kilometry wiodące przez dzicz i rzadkie wizyty w malutkich mieścinach. Sporadyczne spotkania z ludźmi urozmaicają nieco monotonię wędrówki i Strayed wykorzystuje je dobrze. „Dziką drogę” czyta się przyjemnie, bez znużenia, mimo że jest to lektura spokojna i refleksyjna. Ujęła mnie miłość autorki do książek: chociaż na szlaku doskwiera nawet gram dodatkowego obciążenia, w każdej paczce, którą Strayed wysyłała do kolejnych punktów na trasie, znajdowała się książka („Powieść” Jamesa Michenera, „Klatki latem w ogrodzie” Margaret Drabble, „Lolita” Vladimira Nabokova, „Dublińczycy” Jamesa Joyce`a, „Czekając na barbarzyńców” J.M. Coetzee`ego):

„W normalnym życiu – przed PCT – książki były mi bardzo drogie, ale na szlaku nabrały jeszcze większego znaczenia. Były światem, w którym mogłam się zatracić, gdy ten prawdziwy stawał się zbyt pusty, surowy lub trudny do zniesienia”.

Cheryl Strayed nie idealizuje wyprawy: wciąż opisuje krwawiące stopy, otarte biodra, utracone paznokcie, zapach niemytego tygodniami ciała, nieustające uczucie głodu. PCT jest niewiarygodnie trudny – i wspaniały zarazem. Z każdym kilometrem poddajemy się magii szlaku, a w naszych sercach budzi się tęsknota, by doświadczyć czegoś równie prawdziwego – by wyruszyć w drogę.

„Chodziło tylko o to, jakie to uczucie znaleźć się w dziczy. Jak to jest iść wiele kilometrów bez innej przyczyny niż doświadczanie skupisk drzew i łąk, gór i pustyń, potoków i skał, rzek i traw, wschodów i zachodów słońca. To doświadczenie było potężne i fundamentalne. Miałam wrażenie, że ludzie pośród dzikiej natury zawsze się tak czuli i dopóki głusza istniała, miało się to nigdy nie zmienić”.