Gdy jedne dzieci cieszą się z cieplejszych dni, inne zmagają się z dokuczliwymi objawami alergii. Amelka Abecińska, bohaterka „Szkoły czarownic”, należy do tej drugiej grupy.

„Wiedziałam! Wiedziałam! To właśnie mnie, Amelkę Abecińską, musi zawsze spotkać najbardziej pechowy pech. Nie jadę na wakacje z moją najlepszą przyjaciółką Maryjką Mąciwodą, chociaż zgodzili się na to i rodzice, i dziadkowie, i nawet sąsiadka, pani Wandycja Wyględna, która o wszystkich wie wszystko (a poza tym zawsze ma rację).

Jadę na obóz odczulający. Wyobrażacie to sobie?”

Trudno się dziwić, że Amelka jest rozżalona, skoro wymarzone megakolonie nad Morzem Magicznym uciekają jej sprzed zakatarzonego nosa z powodu czaralergii wakacyjnej. A obóz odczulający jest po prostu okropny: wszyscy się uśmiechają i chcą się z nią bawić, można obejrzeć przedpremierowo najnowsze filmy, a pokój, w którym mieszka Amelka, wygląda dokładnie tak, jak to sobie wymarzyła. Do kitu, nie?

Nabzdyczona dziewczynka z negatywnym nastawieniem mimo uporczywego powtarzania, że okropnie się nudzi, korzysta z uroków obozu: jeździ na czaruzeli, gra w szachomrówki i w skarbobranie, bawi się w podchody pozamienne, zajmuje pierwsze miejsca w konkursach („Jestem królową konkursową!”), a do tego znajduje zaskarbniki – i coś o wiele ważniejszego od nich.

„Wiecie, jak to jest na wakacjach – człowiek nie ma ani chwili spokoju”.

W „Wakacjach czarownic” Anna Sójka pokazuje młodym czytelnikom, że od luksusowych kurortów lepsze jest to, co można przeżyć wspólnie – choćby na własnym podwórku. W czasie, kiedy Maryjka do znudzenia kąpie się i bawi na plaży, Amelka wraz z nowymi przyjaciółmi przeżywa mnóstwo przygód, a każdy dzień jest inny i pełen nowych wrażeń. Ważna to lekcja i bardzo potrzebna, zwłaszcza dziś, gdy tak usilnie próbuje się nam wmówić, że „mieć” jest ważniejsze od „być”.