Bethany na pewno nie zasłużyła na prezent od świętego Mikołaja. Ebenezer Tweezer, jeden z największych samolubów, jakich nosiła ziemia, również. A jednak, jak uczy matematyka, dwa minusy dają czasem całkiem porządny plus.

„Ebenezer Tweezer był złym człowiekiem, który wiódł bardzo wygodne życie.

Nigdy nie chodził głodny, bo nie brakowało mu jedzenia. Nigdy też nie łamał sobie głowy nad trudnymi słowami, takimi jak konfabularyzować czy hurraeufemizm, bo bardzo rzadko zaglądał do książek.

Nie miał dzieci ani przyjaciół, jego spokoju nie mąciły więc przykre odgłosy i próżne rozmowy. A że nie bywał na przyjęciach ani innych uroczystościach rodzinnych, to nigdy się nie martwił, czy jest stosownie ubrany.

Nie musiał nawet bać się śmierci. Ta opowieść zaczyna się na tydzień przed jego pięćset dwunastymi urodzinami, lecz gdybyście przypadkiem spotkali Ebenezera na ulicy, wzięlibyście go za człowieka młodego, niespełna dwudziestoletniego”.

Wieczna młodość ma jednak swoją cenę, podobnie jak luksusowe prezenty, wzbudzające zazdrość sąsiadów. Na strychu wspaniałej, piętnastopiętrowej rezydencji Tweezera mieszka śmierdząca gotowaną kapustą Bestia – bezkształtna szara masa z nadmiarową liczbą oczu i języków. To właśnie ona dostarcza Ebenezerowi odpowiednie eliksiry i spełnia jego wszystkie zachcianki w zamian za regularne posiłki. Problem w tym, że Bestia lubi pożerać rzeczy unikatowe (np. ostatniego dodo, posąg Winstona Churchilla czy Patricka, fioletowopierśną papugę wintloriańską, jedną z dwudziestu na całym świecie). Tym razem jednak potwór o wysublimowanym podniebieniu ma ochotę na coś, czego do tej pory nie próbował: na soczyste, pulchne dziecko. Tweezer po raz pierwszy od pięciuset lat odmawia bestii, ale szybko się reflektuje: żadne dziecko nie jest warte więcej niż jego życie. Może jeśli znajdzie jakieś wyjątkowo niegrzeczne, łatwiej mu będzie rzucić je Bestii na pożarcie?

I tu na scenę wkracza Bethany, krnąbrna wychowanka sierocińca.

„Kiedy ktoś wiedzie zbyt wygodne życie, łatwo może się stać złym człowiekiem. Zapomina, że na świecie są ludzie, którzy mają problemy, i zwyczajnie przestaje się troszczyć o innych”.

„Bethany i Bestia” to wariacja na temat „Portretu Doriana Graya”, bardzo aktualna w dzisiejszych czasach, w których rozwarstwienie społeczne i różnice w dochodach wciąż się pogłębiają, luksusowe dobra są dostępne jedynie dla grupki wybrańców, nieliczących się z kosztami, a biedne dzieci z jednego kontynentu szyją ubrania dla bogatych dzieci z innego kontynentu. Ebenezer Tweezer uosabia wszystkich tych bogaczy, którzy dążą jedynie do spełniania własnych kaprysów, wykazując się przy tym niecierpliwością rozwydrzonego dwulatka i charakterystyczną dla tego wieku krótkowzrocznością i nieodpowiedzialnością. Taki właśnie jest chociażby John Hammond z „Parku Jurajskiego” Crichtona, człowiek zdemoralizowany przez władzę i pieniądze do tego stopnia, że wieść o zaginięciu wnuków nie robi na nim żadnego wrażenia. Co innego, gdy złe rzeczy przydarzają się samym bogaczom. Widmo zmarszczek na własnej, nieskazitelnej twarzy przeraża Tweezera do tego stopnia, że prosi jedynie Bestię o odpowiednio dużą torbę i w te pędy wyrusza po dziecko do skonsumowania:

„Podszedł do naburmuszonej dziewczynki przy wybiegu dla słoni. Zachęcająco rozchylił brązową torbę i gestem zaprosił dziewczynkę do środka.

– No! – ponaglił, kiedy ani drgnęła. – Nie mam całego dnia”.

Jack Meggitt- Phillips w „Bethany i Bestii” nawiązuje jednak nie tylko do „Portretu Doriana Graya” Oskara Wilde`a, ale także do „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Już samo imię Tweezera od razu przywodzi na myśl londyńskiego kutwę o kamiennym sercu. Gdy Tweezer bezskutecznie poszukuje dziecka do pożarcia, w pewnym momencie żałuje, że nie posiada własnych – oszczędziłoby mu to czasochłonnych wysiłków (!). Proponuje nawet właścicielowi sklepu z ptakami, że odkupi od niego syna, małego Tommy`ego, ale pan Eduardo nie chce nawet o tym słyszeć („Dziecko to coś wspaniałego”, „Nie jest na sprzedaż!”). Podobnie jak w „Opowieści wigilijnej” amoralność bogatych i uprzywilejowanych została tu zderzona z niewzruszoną moralnością ludzi gorzej sytuowanych, którzy pomimo rozmaitych życiowych problemów potrafią zachować przyzwoitość, okazują uczucia i są wrażliwi na krzywdę – nie tylko własną (choć muszę przyznać, że pogoń pana Eduardo za zyskiem zaczyna niepokojąco przypominać pogoń Tweezera za młodością i chyba tylko miłość do ptaków go ratuje).

Dzieciaki, oczywiście, nie będą szukały w tekście literackich aluzji. Przeczytają natomiast znakomicie napisaną, pełną humoru opowieść o tym, że są sprawy ważniejsze od kryształowych żyrandoli, fortepianu i innych materialnych dóbr, których głównym zadaniem jest wzbudzanie zawiści wśród sąsiadów („Świadomość, że wszyscy ci ludzie chcieliby się znaleźć na jego miejscu, sprawiała mu największą przyjemność”). Gromadzenie rzeczy, koncentrowanie się wyłącznie na swoim wyglądzie i własnych potrzebach sprawia, że życie, nawet wieczne, jest pozbawione sensu i po prostu nieszczęśliwe. Przestańmy więc karmić swoje bestie i zacznijmy żyć naprawdę.

„- Można prosić o wszystko? – upewniła się.

– Właśnie – potwierdził.

– Absolutnie wszystko?

– Aha.

– W takim razie dlaczego poprosiłeś o telewizor i mały fortepian?”