Hipoteza Czerwonej Królowej rozłożyła mnie na łopatki.

„Wielu ekspertów wierzy, że wisi nad nami podobna do cholery pandemia. W ankiecie przeprowadzonej przez epidemiologa Larry`ego Brillianta aż 90 procent epidemiologów stwierdziło, że w ciągu życia dwóch najbliższych pokoleń wystąpi pandemia, która wywoła zachorowanie miliarda osób, zabije około 165 milionów ludzi i spowoduje globalną recesję, której koszty mogą wynieść nawet 3 biliony dolarów”.

Sonia Shah opowiada w swojej książce historie nowych patogenów, ukazując je przez pryzmat historycznych pandemii. Pokazuje, jak zarazy powstają i w jaki sposób się rozprzestrzeniają. Książkę mogłabym podzielić z grubsza na dwie części: w pierwszej, obszerniejszej, autorka uświadamia nam, że sami torujemy drogę pandemiom, w drugiej zaś przywołuje szokującą, jak dla mnie, hipotezę Czerwonej Królowej, która zmienia wszystko.

Ludzie XX wieku uwierzyli, że na dobre udało się wyeliminować choroby zakaźne. Drobnoustroje jednak ponownie dały o sobie znać, zaburzając ten hurraoptymistyczny obraz „poinfekcyjnego” świata. We wczesnych latach 80. XX wieku pojawił się HIV (ludzki wirus niedoboru odporności), a obok niego SARS, wirus Zachodniego Nilu, ebola i nowe odmiany ptasiej grypy, które miały zdolność przenoszenia się na ludzi. Odrodziły się również stare zarazy – malaria, cholera i lekooporna gruźlica – a liczba patogenów, potencjalnie mających biologiczną zdolność do wywołania pandemii, wciąż rośnie. Większość z nich powstaje w organizmach zwierząt, jednak ludzka działalność ułatwia im przenoszenie się między gatunkami i rozprzestrzenianie: wraz z rozwojem gospodarczym i postępującą ingerencją człowieka w naturę „droga od drobnoustroju zwierzęcego do ludzkiego patogenu powoli stawała się autostradą”. Dla przykładu: utrata bioróżnorodności w północno-wschodnich lasach Stanów Zjednoczonych pozwoliła przenoszonym przez kleszcze patogenom przechodzić na ludzi. Dawniej w nienaruszonych lasach żyły gatunki „specjalistów” (wiewiórki, łasice, oposy), odpowiedzialne za ograniczanie populacji kleszczy. Wraz z rozrastaniem się przedmieść i wycinką kolejnych połaci lasów gatunki specjalistów przepadły, co doprowadziło do niekontrolowanego wzrostu populacji kleszczy. W taki właśnie sposób zachłanność człowieka doprowadza do jego zguby.

Patogeny skorzystały również na wynalezionych przez człowieka nowych środkach transportu: przesiadka na statek była na przykład prawdziwą okazją dla przecinkowca cholery, który dzięki tej wygodnej podwózce (zakwaterowanie plus wyżywienie) mógł zafundować sobie wycieczkę do Europy. Trudno powiedzieć, ile osób zabiła cholera we Francji – w celu opanowania paniki wśród mieszkańców władze całkowicie zrezygnowały z ujawniania danych (w tym miejscu od razu przychodzi na myśl zastanawiający stosunek liczby zakażeń do liczby zgonów w naszym kraju podczas pandemii koronawirusa). Zachowanie paryskich elit podczas epidemii pokazuje natomiast, że ludzka natura jest niezmienna: w dobie koronawirusa, pomimo obowiązujących zakazów, ludzie również nie odmawiali sobie wspólnej zabawy.

„Tamtej okropnej wiosny członkowie paryskich elit wieczorami uczęszczali na wystawne maskarady – w ten sposób kontestowali zabójczą moc cholery, tańcząc przy dźwiękach walców cholerowych przebrani za upiorne trupy, którymi niedługo mogli się stać. Willis, który sam wybrał się na jeden z tak zwanych cholerowych balów, opisał mężczyznę przebranego za samą cholerę ze szkieletowym pancerzem, przekrwionymi oczami i wszystkimi innymi straszliwymi przymiotami chodzącej zarazy. Od czasu do czasu jeden z biesiadników zrywał z siebie maskę, ukazując skrytą pod nią siną twarz, i padał na ziemię. Cholera zabijała ich tak szybko, że szli do grobu wystrojeni w swoje kostiumy. (Paryskie bale, a także relacje z nich Willisa zainspirowały pewnego kąśliwego 33-letniego pisarza z Baltimore, Edgara Allana Poe, do napisania Maski śmierci szkarłatnej, opowiadania o balu maskowym, na którym pojawienie się postaci od stóp do głów opatulonej w całun doprowadziło do tego, że biesiadnicy – jeden po drugim – padli w komnatach hulaszczych)”.

Kolejnym idealnym środkiem transportu są dla patogenów odchody. Już w starożytności ludzie wiedzieli, że zdrowe życie wymaga higieny i odseparowania się od ekskrementów, jednak te zdrowe praktyki zostały zaprzepaszczone przez… chrześcijaństwo („Najbardziej cnotliwi pośród chrześcijan w swoich zawszonych włosienicach zaliczali się do najbardziej niedomytych osób na świecie”). I tak w połowie XIV wieku w Europie pojawiła się dżuma. Pomimo że dzisiejsze metody higieny sanitarnej w niczym nie przypominają tych średniowiecznych, nadal jesteśmy zagrożeni patogenami rozprzestrzeniającymi się przez odchody, chociażby za sprawą pozostawianych na chodnikach i podwórzach psich kup, które wsiąkają w ziemię i są wypłukiwane do arterii wodnych. Mentalność ludzka zmienia się powoli: „w różnych społecznościach mieszkańcy bez oporów pozwalają zwierzętom załatwiać się na ulicach, podwórkach czy w parkach, a właściciele psów nie mają najmniejszego problemu z tym, żeby przemierzyć nawet kilka kilometrów z psią kupą w plastikowej torebce przyczepionej do paska spodni”.

Patogenom sprzyja również zatłoczenie. Tłum ułatwia transmisję, a w większych populacjach patogeny nie tylko mogą przetrwać znacznie dłużej, ale też stają się zjadliwsze. Dlatego tak ważna jest reakcja społeczeństwa: odizolowanie chorych, ostrzeganie się nawzajem o rozprzestrzenianiu się choroby i szczepienia mogą działać niczym bariera. Niestety, jak po raz kolejny mogliśmy się przekonać, w takich przypadkach najczęściej interes własny bierze górę nad interesem publicznym. Podobnie zresztą działają władze, które najczęściej przedkładają handel i narodową reputację nad zdrowie publiczne:

„Historyk Frank Snowden ocenia, że zatajona epidemia cholery we Włoszech zabiła około 18 tysięcy osób między 1910 a 1912 rokiem i przeniosła się również do Francji i Hiszpanii. Choć jej szczegóły pojawiły się w literaturze historycznej dopiero kilka dziesięcioleci później, kiedy zdekonspirował ją Snowden, zapaleni czytelnicy niemieckich powieści mogli się w tamtym czasie czegoś domyślać. Niemiecki pisarz Tomasz Mann i jego żona odwiedzili Włochy w trakcie skrywanej epidemii cholery. W 1912 roku Mann opublikował nowelę Śmierć w Wenecji, w której niemiecki literat wybiera się do Wenecji i odkrywa, że miasto nawiedził jakiś nienazwany horror. Pisarz umiera przedwcześnie w wyniku spożycia przejrzałych truskawek, które wielu współczesnych Mannowi uważało za jeden z głównych czynników ryzyka zakażenia cholerą”.

Jak zauważa Sonia Shah, zdrowie publiczne nie jest priorytetem dla prywatnego biznesu, w którego ręce globalizacja złożyła niespotykaną dotąd władzę („Ze 100 najbogatszych gospodarek świata tylko 49 to kraje, a 51 prywatne korporacje”). Niedofinansowane instytucje publiczne starają się kontrolować tych gigantów, jednak coraz więcej mamy sygnałów, że to prywatny biznes zaczyna kontrolować instytucje publiczne, nie na odwrót. Gdy okazało się, że z powodu nadużywania antybiotyków (źródła dochodu prywatnych firm i współpracujących z nimi lekarzy) patogeny stają się na nie odporne, Stany Zjednoczone próbowały ograniczyć spożywanie antybiotyków, jednak nie pozwolił na to prywatny biznes, gdyż ograniczenie ich spożywania zagrażało finansowym interesom przemysłu rolnego, który pasie lekami zwierzęta gospodarskie, oraz przemysłu farmaceutycznego, który pasie lekami ludzi. Dobitnym przykładem wzrastającego wpływu prywatnego biznesu na instytucje publiczne jest to, co przydarzyło się Światowej Organizacji Zdrowia, powołanej do koordynowania działań mających na celu ochronę zdrowia publicznego na całym świecie. Obecnie WHO, jak przyznała jej dyrektor generalna, nie kieruje się już globalnymi priorytetami, ale raczej interesem prywatnych darczyńców, z których największym jest Fundacja Billa i Melindy Gatesów. Taki darczyńca może pstryknięciem palców wysłać na zieloną trawkę specjalistę, który podważa jego decyzje. Przerażające jest, że to już się dzieje.

Na koniec hipoteza Czerwonej Królowej (od bohaterki „Alicji w Krainie Czarów”, która lubiła ścinać głowy), opisana w kapitalnym rozdziale „Logika pandemii”. Zgodnie z tą hipotezą to nasze geny zdecydowały, że będziemy gatunkiem śmiertelnym, rozmnażającym się w męczący i mało efektywny sposób. A powodem tej decyzji były właśnie patogeny. Stało się tak dlatego, ponieważ patogeny, w odróżnieniu od drapieżników i pogody, stale ulepszały strategie ataków na ludzi. Gdybyśmy rozmnażali się przez klonowanie, nasze potomstwo byłoby dokładnymi kopiami nas samych, a więc celem, który patogeny nauczyły się już skutecznie atakować. Dlatego, z punktu widzenia przetrwania, korzystniejsze było dla nas produkowanie potomstwa odmiennego genetycznie, nawet jeśli wiąże się to z poświęceniem połowy własnej populacji genetycznej. W walce z patogenami ludzkość poświęciła jednak coś jeszcze, a mianowicie własną nieśmiertelność. Zgodnie z hipotezą Czerwonej Królowej śmierć to dodatkowa adaptacja organizmu wymuszona przez nieustającą walkę z doskonalącymi się patogenami. Starzenie się i śmierć nie byłyby więc nieodłączną częścią życia (wszak ludzkie ciało potrafi się samoczynnie naprawić). To efekt działania „genów samobójczych”, które chronią nas przed wyniszczającymi całe gatunki pandemiami:

„Wyobraźmy sobie dwie konkurujące grupy rozmnażających się płciowo organizmów. W jednej grupie wszystkie jednostki są nieśmiertelne. W drugiej pojawiły się geny samobójcze, w związku z tym niektóre organizmy starzeją się powoli i umierają. Pierwsza grupa jest niczym gęsty las, a druga niczym taki, w którym regularnie przeprowadza się wycinki. W chwili pojawienia się pandemii pierwsza grupa poradzi sobie równie słabo jak gęsty las podczas pożaru. Druga będzie miała większe szanse przetrwania, pozwalając rozprzestrzenić się genowi samobójczemu”.

Wniosek z tego taki, że uprawiamy seks, starzejemy się i umieramy w ramach ofiary dla pandemii. Kwarantanna przy tym to naprawdę pikuś.

Nie jestem ekspertem, więc nie mogę ocenić książki Soni Shah pod względem merytorycznym, jednak dla mnie jako laika było to bardzo bogate źródło informacji na temat epidemii i wywołujących je patogenów (szkoda tylko, że koncentrujące się głównie na cholerze i Stanach Zjednoczonych). Sonia Shah pisze bardzo przystępnie i ciekawie, łącząc spojrzenie naukowca (ukończyła neurobiologię), córki indyjskich imigrantów, żony i matki (w książce możemy przeczytać o wieloletnich zmaganiach jej rodziny z gronkowcem złocistym). „Epidemia. Od dżumy przez HIV po ebolę” to świetna pozycja dla tych, którzy chcą na ten temat wiedzieć więcej, ale nie mają odpowiedniego wykształcenia, by przegryzać się przez hermetyczny język stricte naukowych pozycji.