Jego książki są rozchwytywane przez młodzież, jednak ta konkretna pozycja mojego serca nie zdobyła – a wszystko przez Alaskę…

Debiutancka powieść Johna Greena, jednego z najpopularniejszych twórców literatury młodzieżowej na świecie, została okrzyknięta współczesną wersją „Buszującego w zbożu”, co, moim zdaniem, nie najlepiej świadczy o współczesności. „Szukając Alaski” to opowieść o wchodzeniu w dorosłość, szumnie nazwanym poszukiwaniami Wielkiego Być Może. Poszukiwania te polegają głównie na paleniu papierosów, piciu alkoholu i wycinaniu szczeniackich numerów, w czym celuje tytułowa Alaska, bohaterka tak irytująca, że nawet narrator ma jej momentami dość.

Głównym bohaterem książki jest Miles Halter, szesnastoletni samotnik, który na dwór wychodzi tylko po to, by przejść z jednego klimatyzowanego pomieszczenia do drugiego. Miles lubi czytać biografie, kolekcjonuje ostatnie słowa sławnych ludzi, a z innymi nastolatkami („strasznie, kompletnie nieinteresującymi ludźmi”) przebywa tylko z konieczności. Miles uważa, że opuszczenie Florydy i wyjazd do szkoły z internatem w Alabamie odmienią jego życie. I rzeczywiście, już w pierwszym tygodniu sięga po papierosy, alkohol, zaprzyjaźnia się z Pułkownikiem i zakochuje w Alasce, „nieprzewidywalnej” (męczącej i niezrównoważonej) dziewczynie, która wywiera na niego ogromny wpływ. Coż za porażająca przemiana…

Mojego rozczarowania bohaterami nie zrównoważyły nawet filozoficzne przemyślenia narratora. Nastolatki Greena używają wielkich słów, ale to płytkie, egocentryczne dzieciaki, lansujące się na outsiderów i dziwaków. Dziewczyna, która wybiera sobie imię w prezencie urodzinowym, czy chłopak, cytujący na zawołanie ostatnie słowa sławnych ludzi, to postacie wydumane i nieprzekonujące. I choć książka napisana jest sprawnie, o prawdziwych problemach nastolatków powiedziała mi niewiele.