„Wszyscy krzyczeli, bardzo było fajnie i pysznieśmy się bawili”.

Kultowy „Mikołajek” Sempé i Goscinny’ego wywołuje nie tylko salwy śmiechu, ale też nostalgię. Oddalibyśmy wiele, żeby wrócić do beztroskiego czasu dzieciństwa, kiedy dni wydawały się dłuższe, a najzwyklejsze zajęcia miały posmak prawdziwej przygody.

„Któregoś popołudnia zaprosiłem do siebie kolegów, żeby pobawić się w kowbojów. Wszyscy przynieśli rozmaite swoje skarby. Rufus dostał od swego taty, który jest policjantem, policyjną czapkę, kajdanki, rewolwer, białą pałkę i gwizdek; Euzebiusz miał stary harcerski kapelusz swojego starszego brata, pas z drewnianymi nabojami i dwa futerały, w których były ogromne rewolwery z rękojeściami wykładanymi taką masą, jak na puderniczce, którą tata kupił mamie, kiedy się posprzeczali przez przypaloną pieczeń, a mama powiedziała, że się przypaliła, bo tata się spóźnił na obiad”.

Z Mikołajkiem i jego kolegami nie można się nudzić. Choć bohaterowie ukazani są w sytuacjach bardzo prozaicznych, ich pełne entuzjazmu zanurzenie w życiu codziennym sprawia, że najzwyklejsze wydarzenia nabierają rangi przygody. Zarówno przybycie fotografa, wykonującego pamiątkowe zdjęcia, jak i znacznie donioślejsza wizyta ministra, którą rozhukana klasa Mikołajka spędza zamknięta w pralni, stanowią dla podopiecznych pana Dubon prawdziwe pole do popisu. Wybryki brzdąców doprowadzają opiekunów do szału: karom, zakazom i nakazom nie ma końca. Paradoksalnie, dorośli, którzy wciąż strofują młodszych od siebie, wcale nie są lepsi. Z historyjek opowiadanych przez Mikołajka wyłania się ich prawdziwy, daleki od doskonałości obraz:

„Kiedy wróciliśmy do klasy, pani spytała Dżodża, czy dobrze się bawił, i wtedy Ananiasz wstał i powiedział:

– Proszę pani, oni go uczą brzydkich słów.

– To nieprawda, ty wstrętny kłamczuchu! – zawołał Kleofas, który nie wychodził na pauzę.

– Bałwan, błazen, ty wstrętny kłamczuchu – powiedział z dumą Dżodżo.

My siedzieliśmy cicho, bo widzieliśmy, że pani wcale nie jest zadowolona.

– Powinniście się wstydzić! Wykorzystujecie to, że nowy kolega nie zna waszego języka! A tak prosiłam, żebyście byli grzeczni, ale do was nie można mieć zaufania. Zachowaliście się jak małe dzikusy, jak zwykłe łobuziaki.

– Bałwan, błazen, kłamczuch! Dzikusy, łobuziaki! – powiedział Dżodżo, który był coraz bardziej zadowolony, że się uczy tylu słówek.

Pani popatrzyła na niego przez chwilę, a oczy miała zupełnie okrągłe.

– Ależ… ależ, Żorż – powiedziała – nie można mówić takich rzeczy!”

Spostrzegawcze i szczere do bólu dzieci nieświadomie – i w przezabawny sposób – demaskują hipokryzję dorosłych („bo kiedy mamy gości na herbacie, są czekoladowe ciasteczka i można brać dwa razy”). Dziwnie znajomo brzmią w naszych uszach przechwałki taty Mikołaja, posiadacza wielu szkolnych laurek i odznaczeń, które chętnie by pokazał, ale zaginęły – jakże pechowo! – przy przeprowadzce.

„Tata został ze mną w ogrodzie.

– Czy wiesz – powiedział – że byłem kiedyś mistrzem kolarskim i że gdybym nie poznał twojej mamy, może poszedłbym na zawodowca?

Tego nie wiedziałem. Wiedziałem, że tata był mistrzem w futbolu, w rugby, w pływaniu i w boksie, ale w jeździe na rowerze – to było coś nowego”.

Kapitalne, ponadczasowe historyjki o Mikołajku i jego kolegach trafią do czytelnika w każdym wieku. Ich pogodny ton doskonale poprawia humor, a uniwersalne przesłanie uczy pokory i życzliwej wyrozumiałości dla ludzkich błędów – bo przecież my wszyscy „jesteśmy prawie zawsze grzeczni”.