A gdyby to od ciebie zależało, czy reszta świata przetrwa?
„Tu nie chodzi o ciebie. Tu chodzi o wszystkich”.
Po napisanej z rozmachem, postmodernistycznej „Głowie pełnej duchów” Paul Tremblay prezentuje nam historię kameralną, minimalistyczną, ale równie świetną. Takiej apokalipsy jeszcze chyba nie było.
Ośmioletnia Wen i jej przybrani rodzice, Eric i Andrew, spędzają wakacje w samotnej chacie na północy New Hampshire, niedaleko granicy z Kanadą („samotny czerwony punkcik na południowym brzegu jeziora Gaudet”). Tatusiowie odpoczywają z dala od miejskiego zgiełku, Wen spaceruje wokół chaty, łapiąc do słoika koniki polne. Nagle przy dziewczynce pojawia się obcy mężczyzna, Leonard. Jest bardzo miły, ale jego słowa niepokoją Wen:
„Nie ponosisz winy za nic, co się wydarzy. Nie zrobiłaś nic złego, ale wasza trójka będzie musiała podjąć trudne decyzje. Obawiam się, że będą to decyzje straszliwe”.
Dziewczynka i jej przybrani rodzice barykadują się w chatce, ale to nie powstrzymuje intruzów, którzy wkrótce wdzierają się do środka. Co zaskakujące, nie są to żądne mordu szumowiny, lecz zwyczajni ludzie, pochodzący z różnych stron kraju: pielęgniarka, trener z podstawówki, pracownik firmy gazowniczej… . Co skłoniło ich do tego, by napaść na Bogu ducha winną rodzinę? Wszyscy są przekonani, że otrzymali „misję”: muszą zapobiec apokalipsie. A co z tym wspólnego ma uwięziona w chatce rodzina? Ostatecznie to, czy świat się skończy, czy nie, zależy właśnie od tej trójki:
„Wasza rodzina musi dobrowolnie złożyć w ofierze jedno z waszej trójki, aby zapobiec apokalipsie”.
Paul Tremblay prowadzi tę kameralną historię w taki sposób, że ciągle zastanawiamy się, czy mamy do czynienia z wariatami, czy też „posłanie” intruzów rzeczywiście jest prawdziwe. Początkowo, oczywiście, sprawa wydaje się jasna: grupka oszołomów (możliwe, że wyznawców jakiejś sekty) okrutnie zabawia się z rodziną, uwięzioną w chacie na odludziu niczym koniki polne w słoiku Wen. Potem jednak sprawy się komplikują: kiedy rodzina w ustalonym czasie nie podejmuje decyzji, apokalipsa (rzekomo?) rusza, a intruzi dokonują rytualnego zabójstwa na członku swojej grupy. Posłańcy będą się tak wybijać, dopóki Eric i Andrew nie zdecydują, kogo ze swej rodziny poświęcą dla dobra ludzkości. Intruzi twierdzą, że nie mają wyboru – podobno sam Bóg każe im to robić. My natomiast do końca nie wiemy, czy to „homofobiczni członkowie sekty apokaliptycznej”, czy też prawdziwi prorocy zagłady.
„- Macie kolejną szansę, by ocalić ludzi przed śmiercią. W tym celu musicie dokonać wyboru. Jeśli nie postanowicie nas ocalić, wam, nam i wszystkim na całej pieprzonej planecie wyczerpią się możliwości. – Z niedowierzaniem otwiera szeroko oczy. Nie może zrozumieć, dlaczego jej nie wierzą. – Jeśli postanowicie ofiarować jedno spośród was, świat się nie skończy. Takie to proste. Inaczej nie potrafię tego sformułować. Kurwa…
– Spokojnie – rzuca Leonard.
Adriane nadal się ciska:
– Żadnych wykresów, diagramów, PowerPointów ani, kurwa, co za cyrk… – Milknie i błagalnie wyciąga ręce do Erica.
Eric czuje na sobie wzrok wszystkich, także Andrew i Wen.
– Nie ma żadnego wyboru – mówi. – Choćby nie wiem co, nie złożymy w ofierze kogoś spośród nas. Koniec, kropka. Wiem, że trudno wam tego słuchać, ale ulegliście zbiorowej halucynacji, omamy to potężna siła…
– Chryste, mamy przejebane. Wszyscy mamy przejebane – mówi Adriane i wyrzuca ręce w górę”.
Przyznam, że Paul Tremblay tą powieścią bardzo mnie zaskoczył. Po wypełnionej odniesieniami do popkultury, dynamicznej i nafaszerowanej horrorowymi chwytami „Głowie pełnej duchów”, „Chata na krańcu świata” sprawia wrażenie, jakby wyszła spod ręki innego autora. O ile pierwsza powieść była jak potężna nawałnica – z piorunami, grzmotami i widowiskowymi efektami, o tyle druga przypomina raczej ciszę przed burzą, kiedy świat zamiera w oczekiwaniu na to, co nadchodzi. Choć tak bardzo odmienne, obie książki Tremblay`a warte są polecenia. W przypadku tej drugiej dodatkowym atutem jest Vesperowskie wydanie – jak zawsze na najwyższym poziomie. „Chata na krańcu świata” Tremblay`a to książka dla czytelników o mocnych nerwach, którzy potrafią wytrzymać trzysta stron psychicznego dręczenia.
Dodaj komentarz