Dekonstrukcja, czyli rozbiórka. Ale że niby co jest do rozbierania w pospolitym horrorze? Stosować dekonstrukcję na polu literatury rozrywkowej? Ciekawe, co by na to powiedział Jacques Derrida.

Faktem jest, że powierzchownie odczytana „Głowa pełna duchów” nie powala. Nic nowego pod słońcem, wszystko to już było. Książka przedstawia historię Barrettów, amerykańskiej rodziny z klasy średniej, która zmaga się z… no właśnie, z czym? Na początku skłonni jesteśmy uwierzyć w opętanie starszej córki, Marjorie, jednak z każdą stroną mamy coraz więcej wątpliwości. Autor bawi się z nami w kotka i myszkę, podpuszcza, zwodzi, a my już do końca nie będziemy mieli pewności, co tak naprawdę zdarzyło się na przedmieściach Beverly.

Historię rodziny opowiada Meredith, która piętnaście lat po traumatycznych wydarzeniach spotyka się z pisarką Rachel Nevill. Rachel zbiera materiały do książki, a Meredith nie ma nic przeciwko: Przecież muszę jakoś spłacić hipotekę, no nie? Ten wątek kupczenia własną prywatnością jest w „Głowie pełnej duchów” bardzo istotny. Kiedy poznajemy Barrettów, rodzina ma już poważne problemy finansowe. Ojciec od dłuższego czasu jest bez pracy, matka wozi starszą córkę na kosztowne wizyty u psychiatry. Licealistka Marjorie zdradza bowiem objawy schizofrenii: słyszy w swojej głowie głosy, jej zachowanie daleko wykracza poza typowe dla nastolatków huśtawki nastroju. Wszystkiemu przygląda się ośmioletnia Merry i muszę przyznać, że uczynienie dziecka narratorką tej przerażającej historii było genialnym chwytem.

„Następnego ranka mama powiedziała, że Marjorie nie będzie niczego pamiętać, bo w nocy lunatykowała albo coś w tym stylu. Wtedy zapytałam o dziury w ścianach. Mama próbowała obrócić to w żart:

– No dobrze, twoja siostra… lunaboksowała.”

Gdy stan Marjorie się pogarsza, jej ojciec, jedyny praktykujący katolik w rodzinie, zwraca się o pomoc do księdza. I tutaj wydarza się kilka rzeczy, wprawiających czytelników w osłupienie. W całym domu pojawiają się kamery, ekipa telewizyjna bezustannie towarzyszy rodzinie, która – ku naszemu zdumieniu – postanowiła wystąpić w reality show zatytułowanym „Opętanie”. Wystawianie niepoczytalnej córki na widok kamer, a – co za tym idzie – na widok kolegów i koleżanek ze szkoły, nie może służyć niczemu innemu jak tylko podreperowaniu kondycji finansowej Barrettów. Kolejny wstrząs przeżywamy, gdy cała rodzinka jak gdyby nigdy nic zasiada przed telewizorem do oglądania pierwszego odcinka. Nie rozumiemy również, dlaczego Barrettowie zachęcają ośmioletnie dziecko do uczestniczenia w obrzędzie egzorcyzmu. To wszystko sprawia, że zaczynamy wątpić w niepoczytalność Marjorie i skłonni jesteśmy uwierzyć jej słowom, gdy wyznaje młodszej siostrze, że tylko udaje opętanie, aby uratować rodzinę. „Glowa pełna duchów” nieoczekiwanie przestaje być horrorem w stylu „Egzorcysty” Blatty`ego, a staje się rodzinnym dramatem i szokującym przykładem destruktywnego wpływu mediów.

Najlepsze zostawiłam na koniec. W czasie, gdy dorosła już Meredith spotyka się z pisarką, niejaka Karen Brissette dokonuje na swoim internetowym blogu Ostatnia Dziewczyna miażdżącej dekonstrukcji wszystkich odcinków „Opętania”. Zdaniem Karen, każde reality show to ustawka i nie inaczej jest w tym przypadku. Uważa, że znaczna część „Opętania” ordynarnie kopiuje kultowe horrory i popularną literaturę grozy, a na dowód tego streszcza „parę kawałków”:

„Marjorie stoi nad łóżkiem Merry, góruje nad siostrą, co przywodzi na myśl cykl found footage w odmianie obierającej za cel nawiedzone domy i przypadki opętania. Czyli Paranormal Activity. Nawet kąty ustawienia kamer i rodzaj oświetlenia są zbliżone. (…) Marjorie wymiotuje na członków rodziny w czasie oglądania Poszukiwań Wielkiej Stopy (…) w salonie, co jest oczywistym ukłonem w stronę Egzorcysty. Mniej oczywisty wydaje się fakt, że scena jest tak przesadzona w swym gastrycznym okropieństwie, że przypomina gejzery krwi i innych lepkich cieczy z cyklu Martwe zło Sama Raimiego (mówię o oryginałach, nie gównianych remake`ach). Powyrzygowe zachowanie Marjorie, czyli pajęcze odpełznięcie z dala od rodziny, z salonu w kierunku schodów, jest dosłownie negatywem być może najsłynniejszego kawałka celuloidu, jaki kiedykolwiek wycięto z filmu: pajęcze schodzenie Regan po schodach, właśnie w Egzorcyście.”

Karen lubi sobie wyobrażać, że Marjorie opętał ten gigantyczny i niezwykły potwór zwany kulturą popularną, czyli cały kolektyw rozmaitych idei. Niemal te same słowa usłyszymy w pewnej chwili z ust samej Marjorie. W moim przekonaniu taka interpretacja wydarzeń przedstawionych w książce jest najciekawsza.

Trudno powiedzieć, czym jest „Głowa pełna duchów”. To rodzaj postmodernistycznej zabawy horrorem, wykorzystującej liczne popkulturowe nawiązania i sprowadzającej się do puenty, że wszyscy jesteśmy nieźle popaprani. Paul Tremblay, udowadniając nam to, zasłużył na swoją nagrodę.