„Nie mam czasu na pierdoły, książki czekają”.

Poznajcie młodziutką lady Jane Gray, którą zmuszono do poślubienia… konia.

Połowa szesnastego wieku, alternatywna Anglia (alternatywna, gdyż „czasem historia zupełnie nie ogarnia, o co chodzi”). Niektórzy ludzie potrafią zmieniać się w zwierzęta, co (oczywiście) nie wszystkim się podoba. Zmiennokształtni są prześladowani przez Nieskalanych, którzy uważają, że ludzie nie powinni być niczym innym jak ludźmi właśnie.

„Przenieśmy się teraz na angielski dwór. Jest piękne popołudnie, a doprowadzony do szału król Henryk VIII zmienia się w wielkiego lwa i pożera nadwornego błazna ku uciesze zgromadzonej publiczności. Dworzanie klaszczą z entuzjazmem, bo nikt za błaznem nie przepadał. (Po chwili, gdy okazało się, że to nie była żadna ukartowana zawczasu sztuczka i że lew naprawdę pożarł nadwornego trefnisia, publiczność przestała klaskać, ale i tak dało się słyszeć: Dobrze mu tak i Sam się prosił, skubany)”.

Po tym incydencie król ogłosił, że zmiennokształtni powinni cieszyć się takimi samymi prawami jak inni i podjął decyzję o usankcjonowaniu starożytnej magii, co natychmiast skrytykował Zwierzchnik Kościoła Nieskalanych, ale „za każdym razem, gdy Rzym wysyłał edykt potępiający dekret królewski, Król Lew zjadał posłańca” („Stąd powiedzenie: nie zjadaj posłańca”).

Akcja książki rozpoczyna się po śmierci Henryka XVIII, gdy na tronie zasiada jego jedyny syn Edward. Edward właśnie dowiaduje się, że umiera na krztusicę. Doradca młodego króla, lord Dudley, nakłania go, by przed śmiercią wydał za mąż swoją kuzynkę i przyjaciółkę, lady Jane Gray, a jej przyszłe dziecko osadził na tronie, pomijając w linii sukcesji swoje dwie siostry. A ponieważ Dudley to taka Balladyna w portkach, jako kandydata na męża dla lady Gray podsuwa swojego najmłodszego syna, Gifforda, który całe dnie spędza pod postacią… konia. Ufny Edward, przekonany, że niebawem umrze, zgadza się na propozycję doradcy, nie mając pojęcia, że jest tylko pionkiem w brudnej grze o tron – i do tego pionkiem systematycznie podtruwanym.

„Moją lady Jane” czyta się szybko i przyjemnie. Trzy autorki – Cynthia Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows – zaproponowały nam bardzo niekonwencjonalne podejście do historii: otóż postanowiły ją „naprawić”, pisząc na nowo co smutniejsze fragmenty. Ofiarowały długie i szczęśliwe życie bohaterom, którzy zeszli z tego świata w młodym wieku i w tragicznych okolicznościach. Ponure dzieje Tudorów doprawiły fantastyką i okrasiły inteligentnym, lekko purnonsensowym humorem. Szesnastoletnia Jane Gray (w niepoprawionej historii po dziewięciu dniach królowania pozbawiona głowy) to wielka miłośniczka książek, ale jej zestaw lektur jest przekomiczny („Formacje górskie i balans dolin”, „Sztuka przetrwania w dziczy dla arystokratów”, „Kompletna historia buraka na angielskiej ziemi”, tom piąty). Komiczne są również pełne przytyków rozmowy świeżo poślubionych małżonków:

„- Dobry wieczór, milady. Ileż ksiąg dzisiaj przeczytałaś? Może coś o koniach?

– Masz siano we włosach.

Przeczesał czuprynę dłonią i złowil kątem oka uśmiech żony.

– Żadnych końskich żartów.

– Gdzieżbym śmiała! A właśnie, musisz przeczytać jedna komedię, którą ze sobą przywiozłam. Dosłownie rżałam ze śmiechu”.

Panie Hand, Ashton i Meadows musiały doskonale bawić się podczas pisania tej książki. Jeśli wy również chcecie przyjemnie spędzić czas lub poprawić sobie nastrój (albo jedno i drugie), „Moja lady Jane” będzie dobrym wyborem.