„Przyjrzyj się maluchom z łatwością posługującym się tabletami – otworzą ci się oczy”.

Czytelnictwo odchodzi do lamusa i najwyższy czas się z tym pogodzić. Zanim jednak zaczniemy biadolić nad upadkiem kultury, zastanówmy się, czy współcześni ludzie naprawdę potrzebują słowa pisanego?

Po człowieku-wytwórcy, człowieku-twórcy i człowieku-komunikującym się przychodzi czas na człowieka przeżywającego: to kolejny etap w naszym rozwoju, nieunikniona zmiana, będąca efektem kierunku, w jakim podąża nasza cywilizacja. Nadchodzi nowa epoka i nic nie jest w stanie tego powstrzymać. Walka o uwagę człowieka nie toczy się tak naprawdę między archaiczną książką a kulturą obrazkową. Jesteśmy świadkami trzeciej wojny Ciała z Umysłem, która zakończyć się może redukcją człowieka do cyfrowego odbicia w jego strukturze mózgowej i całkowitym wyzwoleniem się z ułomnej, śmiertelnej powłoki. W środowisku przesyconym informacją ciało staje się po prostu zbędne. To może tłumaczyć, dlaczego tak nieprawdopodobną karierę zrobili w popkulturze niechlujni nerdowie, geeki, autystyczni geniusze oraz intelektualiści-aspergerowcy, ta awangarda Umysłu, „ukrzyżowane mózgi, mnisi zakonu Cyfry”, wyjątkowo utalentowani w pracy z komputerami. To oni zajęli miejsce mięśniaka bezmózgowca, stając się ikonami współczesnej popkultury.

„W słynnym artykule w Wired z 2001 roku (The Geek Syndrome) Steve Silberman opisał genetyczno-społeczną zależność, która rychło sprowokowała twierdzenia, iż oto po raz pierwszy w historii gatunku Homo sapiens rozmnażają się czyste umysły.

Silberman zwrócił uwagę na drastyczny wzrost liczby dzieci ze zdiagnozowanym syndromem Aspergera w Kalifornii: od 1993 do 2001 roku statystyka podskoczyła ponadtrzykrotnie. Epicentrum fenomenu stanowi okręg Santa Clara, okręg Doliny Krzemowej”.

To odwrócenie wektorów atrakcyjności społecznej (nie piękne ciało, lecz błyskotliwy umysł) jest regułą postępu technologicznego i stanowi kolejne zwycięstwo Umysłu nad „zwierzęcym dziedzictwem biologii”.

Świat jutra, świat „po piśmie”, będzie radykalnie inny od dzisiejszego i nie można do niego stosować przestarzałych miar. Przewiduje się na przykład, że w najbliższych latach coraz więcej ludzkich obowiązków będą przejmowały maszyny oraz sztuczna inteligencja. Co zrobią z czasem wolnym ludzie, których średnia długość życia wciąż się wydłuża? Czym go wypełnią, jeśli nie pracą? Co zmotywuje ich do codziennego wstawania? W jaki sposób potwierdzą swoją wartość i przydatność? Gdzie znajdą cele, do których będą mogli dążyć? Ci, którzy urodzili się (urodzą się) do życia bez pracy, będą musieli nauczyć się, jak umiejętnie uprawiać nudę, by nie popaść w dekadencję, skutkującą samobójstwami, chorobami umysłowymi, nałogami narkotykowymi, hazardowymi, “kompulsywnym utracjuszostwem i rozkładem osobowości”. Nauczenie młodych pokoleń zdrowego uprawiania nudy jest zadaniem pilnym: jak dowodzi Jean M. Twenge w książce „iGen”, pokolenie internetu jest głęboko nieszczęśliwe, zagubione i zmaga się z najpoważniejszym w dziejach kryzysem zdrowia psychicznego. Potrzeba im nauczycieli pięknego życia, którzy podpowiedzą, jak można z pożytkiem zająć samego siebie, by zagłuszyć nudę i znaleźć powody do wstawania z łózka. Dziś rolę tych nauczycieli przejmuje rozrywka, a jej obfitość jest ogromna.

„Któż z nas nie zna tego uczucia zawieszenia całej woli i witalności – że jednak podźwignę się z pościeli, że przeczołgam się przez kolejną szarzyznę ulicy, miasta, roboty, ludzi, wytrzymam jeszcze godzinę z rodziną nie do wytrzymania – zawieszenia wszystkiego na nadziei ucieczki w ukochaną książkę, serial, grę, sport? Nie popełniłem samobójstwa, bo czekam na nowy sezon Gry o tron”.

W ten sposób rozrywka staje się gwarantem zdrowia psychicznego miliardów ludzi. Filmy, seriale, gry, sport, celebryctwo, moda, hazard, farmakologia, obrzędowość religijna, shopping to dziś artykuły pierwszej potrzeby, które pozwalają nam wypełnić jakoś czas, zagłuszyć nudę. Z drugiej strony nadmiar rozrywki sprawia, że ma ona dla nas niewielką wartość: darmowe (lub prawie darmowe) luksusy kultury za bardzo nas rozpieściły. Gdybym miała tylko jeden serial, celebrowałabym jego oglądanie. Gdybym posiadała jedną jedyną książkę, znałabym każde jej zdanie na pamięć. Współczesny człowiek posiada dziesiątki, setki książek i wciąż kupuje nowe, ale bardzo często nawet ich nie czyta: „Dla tonącego w nudzie przeżywacza wyzwolonego z pracy nic nie ma wartości”. Wartość tę trzeba umieć sobie znaleźć, aby utrzymać się na „powierzchni sensu życia”. Dlatego, co podkreślają dziś mocno najtęższe umysły, potrzebna jest nam całkowita reorientacja systemu edukacji.

Mówi Yuval Noah Harari („21 lekcji na XXI wiek”):

„Czego zatem powinniśmy uczyć? Wielu ekspertów zajmujących się pedagogiką twierdzi, że szkoły powinny przestawić się na uczenie czterech K – krytycznego myślenia, komunikacji, kooperacji i kreatywności. Ujmując to szerzej, szkoły powinny kłaść mniejszy nacisk na umiejętności techniczne, a silniej akcentować uniwersalne umiejętności życiowe. Najważniejsza będzie zdolność radzenia sobie ze zmianą, uczenia się nowych rzeczy i zachowywania równowagi psychicznej w nieznanych sytuacjach. Aby nadążać za tempem świata w 2050 roku, trzeba będzie nie tylko tworzyć nowe pomysły i produkty, lecz także, a może przede wszystkim, raz po raz tworzyć na nowo samego siebie”.

Mówi Jacek Dukaj:

„Zostaliśmy wychowani do idealnej służby metabolizmowi gospodarki rosnącej z pracy człowieka. Myślimy wartościami zestrojonymi pod maksymalizację efektywności pracy.

Przedszkole, szkoła podstawowa – ucz się, ucz. Po co? Bo się nie dostaniesz do dobrego liceum.

A w liceum – bo się nie dostaniesz na dobre studia.

A co to są dobre studia? Te, które gwarantują ci ciekawy i dochodowy zawód, nadającą poczucie wartości karierę, d o b r ą p r a c ę. (…) Jaki system edukacji winien zastąpić ten stary, podporządkowany najwyższej wartości pracy?

System edukacji nastrojony pod indywidualne kreowanie i kultywację sensów życia. (…) Dzieci urodzone w świecie postpracy i nie do pracy wychowywane wymagają dziś szkolnictwa pomyślanego nie po to, aby zdobywać

w i e d z ę, lecz by gimnastykować c h a r a k t e r”.

Cywilizacja postpiśmiennicza będzie epoką przeżywaczy. Zdaniem twórców Facebooka już wkrótce tekst zostanie całkowicie wyparty przez transmisje z urządzeń mobilnych, live i wideo, co umożliwi nam pełne uczestnictwo w życiu innych, w przyszłości także wszystkimi zmysłami. Możesz być każdym, każdy może być tobą. Jesteś całkowicie samowystarczalnym twórcą swojego życia, które staje się twoją opowieścią.

„Masz prawo i powinność uczynić się, kim chcesz, czym chcesz. Nie potrzebujesz społeczeństwa, żeby żyć, żeby być bezpiecznym, żeby się rozwijać. Nie potrzebujesz rodziny, żeby się rozmnażać. Nie potrzebujesz drugiej osoby, żeby zaspokajać potrzeby emocjonalne, seksualne, religijne. Możesz zmienić swoją emocjonalność, seksualność, wartości. Raz, drugi, trzeci, dowolną ilość razy; ty i ty zmieniony, i ty zmieniony przez ciebie zmienionego. Jesteś władcą absolutnym swego wszechświata. I są was miliardy.

Ujrzyj tryumf ludzkości wyzwolonej z natury i kultury, z konieczności i powinności, z prawa i biologii: absolutne władztwo w jednoosobowym królestwie odgrodzonym od innych nieskończoną ciemnością”.

Znajdujemy się obecnie w okresie przejściowym między epoką pisma a epoką bezpośredniego transferu przeżyć. Mamy skłonność, by postrzegać naszą epokę pisma jako wysoko rozwiniętą, ale, jak zauważa Jacek Dukaj, „wartości postpiśmiennego przeżywacza nie są wartościami dziecka kultury pisma”. Co dla nas było szczytem wyrafinowania, dla kolejnych pokoleń już takie być nie musi. Abstrakty, kategorie, zbiory i liczby zapisane na papierze przegrywają dziś z bezpośrednimi przeżyciami, ponieważ „słowa wybijają z przeżywania”, wymuszają skupienie się na znaczeniach, „zamykają żywe i rozbuchane przeżycia w ciasnych pudełkach kategorii”. Dla człowieka kultury postpiśmiennej liczą się jakości przeżyć – tak jak prezentują się one zmysłom człowieka: widzialne, odczuwalne, słyszalne, dotykalne. Przy czym nie ma większego znaczenia, czy są to przeżycia realne czy wirtualne – ważna jest intensywność przeżyć. Na naszych oczach rodzi się cywilizacja wyzwolona z pisma. Jej przedstawiciele nie piszą listów, lecz dzwonią; nie czytają powieści – oglądają seriale; nie czytają autobiografii, lecz żyją „celebów na Instagramie”; nie notują, nagrywają; nie opisują, fotografują. Te wybory dokonują się dziś w sposób naturalny: to logiczne, że korzystamy ze sposobów, które są wygodniejsze i łatwiejsze w zastosowaniu. Po co mam robić notatki, skoro mogę sfotografować interesujący mnie fragment? Pismo przegrywa, ponieważ jest przestarzałe – ale jest jeszcze inna przyczyna jego klęski:

„Istnieje nadto uzasadnienie biologiczne, neurologiczne. Do czytania i pisania nie zostaliśmy przystosowani ewolucyjnie. Z punktu widzenia neuronauk są to operacje ekwilibrystyczne: skomplikowane, wieloetapowe, żonglujące symbolami i abstraktami tak oddalonymi od świata doświadczeń zmysłowych małpy, że można je uznać za torturę mózgu. Torturę także w sensie dosłownym: pośród różnych rodzajów padaczki istnieje też padaczka wywoływana użyciem języka, w szczególności czytaniem”.

W świetle tej wiedzy bezpośredni transfer przeżyć wygląda na powrót do natury: „Patrzę – widzę. Słucham – słyszę. Żadne pośrednie operacje na symbolach nie są konieczne”. Wzrok to nasz kanał najnaturalniejszy, a współczesna technologia, dążąca do maksymalizacji wierności przekazu, umożliwia nam wypowiadanie się poprzez obrazy i filmy. Dziś czytanie nie jest jedynym sposobem zdobywania wiedzy – nie jest nawet sposobem najskuteczniejszym. Mimo wszystko wciąż warto czytać, chociażby po to, by trenować swój mózg tak jak sportowiec ćwiczy swoje ciało. Nie łudźmy się jednak – o sukcesie i porażce nie decyduje dzisiaj gruntowna znajomość „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, lecz orientacja oraz umiejętność selekcji i poboru wiedzy z praktycznie nieskończonego i ciągle zmieniającego się jej zbioru. Nie jesteśmy w stanie przyswoić wszystkiego („musielibyśmy posiąść moce dziesięciu serwerowni Google`a”). Mamy ograniczony czas i musimy go dobrze wykorzystać, dlatego dziś bardziej pożądana jest umiejętność orientowania się, które informacje warte są poznania („Możesz wstąpić do księgarni czy biblioteki, zdjąć z półki książkę i czytać, i tak całe dnie, lata, całe życie. Czy jednak przeczytanie tej książki jest rzeczywiście najlepszym wykorzystaniem twojego czasu?”). By odnieść życiowy i zawodowy sukces we współczesnym świecie, nie musisz już nawet umieć czytać i pisać. Pismo tak naprawdę spowalnia myśl (człowiek pisma ma zaledwie dwie do pięciu myśli na sekundę, myślący obrazami dyslektyk – 32 skojarzenia na sekundę).

Lektura „Po piśmie” Jacka Dukaja początkowo mnie przygnębiła. Wyrosłam wśród książek, książki mnie wychowały, czerpałam z nich wiedzę i w nich szukałam wytchnienia. Nie istnieje dla mnie świat bez książek – książek czytanych, czyli przemyślanych i przeżytych, a nie kupowanych po to, by chwalić się nimi w mediach społecznościowych („Mam i ja!”). Zdjęcia książek zawsze miały dla mnie znaczenie drugorzędne: znacznie więcej wysiłku wkładałam w tekst i to on wciąż jest dla mnie ważniejszy od obrazka. Dziś jednak to obrazki rządzą i nam, ludziom pisma, ciężko jest zaakceptować ten fakt: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż myślicielowi przerozumować się na drugą stronę człowieczeństwa”. Próbujemy „wmyśleć się” w kulturę transferu przeżyć i wciąż uderzamy w ścianę obcości. Eseje Jacka Dukaja pomagają nam tę nową rzeczywistość choć trochę oswoić. Dostrzegam tu jednak pewien paradoks: o kulturze bezpośredniego transferu przeżyć i człowieczeństwie wyzwalającym się z pisma najwięcej dowiedziałam się nie z obrazków, ale za pośrednictwem pisma właśnie. Nie bez znaczenia jest tu zapewne fakt, że „Po piśmie” Jacka Dukaja to książka wyjątkowa pod każdym względem. Erudycja autora budzi olbrzymi podziw, a zakres poruszanych przez niego tematów i wnikliwość spostrzeżeń stawiają go na równi z czołowymi intelektualistami naszych czasów. Lektura trudna, wymagająca, ale warta każdej minuty. Czytanie tej książki BYŁO najlepszym sposobem wykorzystania wolnego czasu.