Są książki, do których lubimy wracać nie dla ich intelektualnej wartości, ale po prostu dlatego, że ich lektura sprawia nam przyjemność.
W moim przypadku rolę regularnego odprężacza pełni cykl Jima Butchera o dość niechlujnym, ale zazwyczaj skutecznym miejskim magu. Panie i panowie, przed wami Harry (coś tam coś tam) Dresden.
„Nazywam się Harry Copperfield Blackstone Dresden. Możecie mnie wzywać na własne ryzyko. Kiedy wszystko staje się dziwne, kiedy rzeczy, które stukają w nocy, zapalają światła, kiedy nikt inny nie może wam pomóc, dzwońcie do mnie.
Jestem w książce telefonicznej”.
Zacznijmy od tego, co najbardziej mnie boli: Harry Dresden źle traktuje książki. Te przeczytane (o pomiętych kartkach i pogiętych grzbietach) rzuca (rzuca!) do pudła z napisem „ZAŁATWIONE”. Poza tym to bardzo dobry i przyzwoity człowiek, wyznający staroświeckie wartości i wyposażony w mocny kręgosłup moralny, co najczęściej wychodzi mu bokiem (tak to już bywa na tym świecie). Gdy w młodości zabił w samoobronie swojego mentora, który chciał go ściągnąć na złą, czarnomagiczną drogę, Biała Rada nie poklepała go po plecach w dowód uznania. Za złamanie Pierwszego Prawa zawieszono mu nad głową miecz Damoklesa – z przytwierdzonym do niego służbistą Morganem. Morgan poważnie traktuje swoją funkcję, ale brakuje mu wyobraźni i wyraźnie jest uprzedzony: wyskakuje jak diabeł z pudełka w najmniej odpowiednich momentach.
Oprócz Morgana kłopoty sprawia Dresdenowi również elektronika, która zaczyna szwankować w jego obecności. To tłumaczy dziewiętnastowieczny wystrój znajdującego się w suterenie mieszkania Harry`ego: mnóstwo świec, kominek i klapa w podłodze, prowadząca do piwnicy, gdzie mieści się laboratorium. W suterenie rządzi szary kocur Mister, a w laboratorium ma kwaterę przemądrzały Bob Czaszka, duch powietrza zamknięty w ludzkiej czaszce. Zastępuje Dresdenowi komputer, ale w przeciwieństwie do komputera nie dzieli się swą wiedzą za darmo. Najczęstszą kartą przetargową są całodobowe przepustki: Harry odnotowuje po nich wzmożoną aktywność w żeńskich akademikach.
Dresden nosi charakterystyczny czarny płaszcz i srebrny pentagram na srebrnym łańcuszku, który jest pamiątką po matce. Większe odległości pokonuje zdezelowanym i wielokrotnie naprawianym Chrabąszczem. Posiada malutkie biuro i faktycznie można go znaleźć w książce telefonicznej (pod M jak Mag). Aby jakoś związać koniec z końcem, współpracuje z policją jako konsultant do spraw uznanych za niezwykłe. Szefem wydziału dochodzeń specjalnych w centrum Chicago jest filigranowa twardzielka Karrin Murphy, której zwykle towarzyszy flejtuchowaty, ale bardzo inteligentny Carmichael (uparty sceptyk).
„Front burzowy” to pierwsza część cyklu „Akta Harry`ego Dresdena”, reprezentującego humorystyczną urban fantasy. W każdej powieści bohater Butchera będzie się mierzył z inną sprawą (tutaj stanie do walki z czarnoksiężnikiem, który wyrywa ofiarom serca, a do tego masowo produkuje niebezpieczny narkotyk, dający zwykłym ludziom dar widzenia, właściwy jedynie magom). Choć istnieje wiele książek opartych na podobnym pomyśle, niewielu autorów jest w stanie Butcherowi dorównać. Wykreował on zapadającego w pamięć, nieco chandlerowskiego bohatera, który nie stroni od sarkazmu i czarnego humoru (autorem polskiego przekładu jest Piotr W. Cholewa!), oraz bardzo ciekawy świat, stopniowo rozbudowywany w kolejnych powieściach. Pierwszoosobowa narracja pozwala nam razem z Dresdenem snuć domysły i zapuszczać się w ślepe uliczki, zanim wszystkie elementy układanki wskoczą na swoje miejsca i nastąpi spektakularny finał śledztwa.
Talent Jima Butchera sprawił, że z miejsca polubiłam wszystkich bohaterów i bardzo szybko zadomowiłam się w ich świecie: doceniłam niepowtarzalną atmosferę pubu McAnally`ego, bez mrugnięcia okiem zaakceptowałam sąsiedztwo wampirzycy Blanki, uśmiechałam się, gdy na scenę wkraczał detektyw Carmichael, i wzdychałam ciężko, kiedy znowu nawalił Chrabąszcz. „Akta Harry`ego Dresdena” z przyjemnością polecam wszystkim, którzy nie gardzą fantastyczną fabułą i poszukują odprężającej lektury na długie jesienne wieczory.
22 września 2019 o 13:11
Uznałabym książkę za coś zupełnie nie dla mnie (nie jestem fanką lekkiej, młodzieżowej fantastyki, bo wszelkie błędy niedomagania i klisze w niej mnie strasznie irytują), ale jak tłumaczył Piotr Cholewa, to ja się zainteresuję 😀 Jeden z tych tłumaczy, któremu ufam co do tego, że książka będzie dowcipna, zgrabna i tematycznie nienajgorsza 😀
29 września 2019 o 11:58
To jest argument. 🙂 “Akta Dresdena” nie zaliczają się, na szczęście, do fantastyki młodzieżowej. 🙂
24 września 2019 o 18:03
Bardzo lubię ten cykl, ale jakoś kojarzy mi się bardziej z lekturą na lato, niż na jesienne wieczory. Chociaż w sumie jest tak dobry, że można go czytać o dowolnej porze roku.
29 września 2019 o 11:58
A do tego wielokrotnie, jak ja. 🙂